Baraniec nad morzem mgieł
Wyjazd w Tatry Zachodnie wypadł nam w pierwszy dzień załamania pogody i rzeczywiście już w Rzeszowie wjechaliśmy w strefę intensywnych opadów, w której pozostaliśmy przez większą część drogi. Nie marudziliśmy, bo deszcz tego lata to towar deficytowy, ale liczyliśmy, że deszczowe chmury nie przekroczą grzbietu Karpat. Nasze oczekiwania się spełniły, bo przed granicą przestało padać, ale mgły ścieliły się nisko i przewalały z miejsca na miejsce. Na trasę przemarszu ruszyliśmy z krańca wioski Żar. Peleryny włożyliśmy, bo lekko siąpiło. Potem jeszcze kilkakrotnie je ściągaliśmy i wkładaliśmy. Na krzyżówce szlaków opuściliśmy Dolinę Żarską, a wkrótce potem również Ścieżkę nad Łąkami oznaczoną czerwonymi znakami i za szlakiem żółtym rozpoczęliśmy podejście zachodnim grzbietem schodzącym z Barańca (2184). W polskim nazewnictwie na trzeci co do wysokości szczyt Tatr Zachodnich stosuje się nazwę Wielki Baraniec dla odróżnienia od Barańca Małego w tym samym paśmie. Podejście prowadziło początkowo lasem świerkowym z domieszką brzozy i modrzewia ramieniem Starej Stawki. Wyżej las zrzedł i w drzewostanie pojawiła się limba i kosodrzewina. Na niewielkiej polanie pierwszej kulminacji Gołego Wierchu odpoczęliśmy dłużej. Stąd osoby, które chciały skrócić i ułatwić sobie trasę mogły zejść szlakiem niebieskim z powrotem do Ścieżki nad Łąkami i nią dostać się do wylotu Doliny Wąskiej, gdzie czekał autokar. Z tego miejsca zwykle można już ujrzeć okoliczne doliny Żarską i Tarnowiecką, ale my ciągle jeszcze znajdowaliśmy się w gęstej mgle, która utrudniała widoczność. Dopiero podchodząc kosówką w górę osiągnęliśmy w końcu wysokość, gdzie mgły zrzedły i zaczęły odsłaniać co raz to inne fragmenty okolicy. Najpierw odsłonił się wschodni grzbiet schodzący od Wielkiego Barańca do wylotu Wąskiej Doliny, którym mieliśmy schodzić. Później i trochę wyżej odsłonił się też grzbiet Rosochy za Doliną Żarską. Baraniec, cel naszego wyjazdu – to chował się, to znów odsłaniał. Coraz częściej przez mgły przebijały się promienie słońca, więc byliśmy dobrej myśli. Po pokonaniu kilku wyraźnych garbów i ostatniego stromego odcinka osiągnęliśmy szczyt z charakterystycznym postumentem. Wtedy też, jakby w nagrodę, rozbłysło słońce a pierzchająca mgła odsłoniła na północnym zachodzie najpierw Baników a potem Hrubą Kopę z Trzema Kopami. Po chwili ujrzeliśmy też na północy Rochacza Płaczliwego i Ostrego ze schowanym w chmurze Wołowcem. Na koniec odsłonił się na wschodzie Jarząbczy Wierch z grzbietem Otargańców, choć najwyższą w tym paśmie Raczkową Czubę (Jakubina) kryła biała czapa chmur. Po odpoczynku i pamiątkowej fotce rozpoczęliśmy zejście grzbietem wschodnim zaliczając kolejne jego kulminacje. Mgły wypełniające Jamnicką Dolinę podchodziły aż pod sam grzbiet tworząc niesamowitą scenerię, którą próbowaliśmy utrwalić na zdjęciach. Schodząc coraz niżej weszliśmy najpierw w kosówkę, a za Klinowatym w las, w którym zalegało sporo mgły. Schodziliśmy bez przystanków, bo dzień miał się ku końcowi. Zdecydowana większość zeszła do autobusu w świetle późnego popołudnia. Jedynie ostatnia czwórka eskortująca osobę z bólem kolana dotarła przy świetle czołówek i latarek. Wracaliśmy szczęśliwi, że było nam dane oglądać szczyty Tatr Zachodnich w rzadko spotykanej scenerii.
Autorzy zdjęć: Janek Fastnacht, Gocha Jachym, Jacek Kalandyk, Ewka Łukaszewska, Marian Pałys i Majka