Połoninami Świdowca aż po horyzont
Długi weekend czerwca przeznaczyliśmy na najrozleglejszy masyw górski ukraińskiego Zakarpacia – Świdowiec. Chcąc przejść całe pasmo z północnego zachodu na południowy wschód długo jechaliśmy doliną Tereswy. Przystanęliśmy dopiero w Brusturach za Ust’ Czorną. Mimo, że prognozy były optymistyczne, na trasę ruszyliśmy w pelerynach przeciwdeszczowych, bo mżyło. Po godzinie marszu doliną Jabłunicy rozpogodziło się zupełnie i w słońcu rozpoczęliśmy podejście na grzbiet. Szliśmy leśną drogą, zakosami w górę, co raz przecinając malownicze polanki, na których kwitły szafirowe zerwy kuliste, żółte arniki, ciemnoróżowe goździki i bledsze wężymordy. Po osiągnięciu grzbietu skierowaliśmy się w kierunku Svidovej (1424), na szczycie której stoi tzw. amerykański domek – prezent obywatela Stanów Zjednoczonych dla tutejszej dziewczyny. Była to alternatywa na wypadek deszczu, bo niebo nieprzyjemnie pociemniało. Ostatecznie zatrzymaliśmy się w domku myśliwskim nieopodal, bo amerykański domek to zewnętrzne ściany ze stertą gruzu w środku. Budowę rozpoczęto, ale nigdy nie ukończono. W domku myśliwskim mieliśmy jadalnię ze stołami i ławami oraz poddasze wypełnione pryczami. Po nieprzespanej nocy w podróży i całym dniu marszu (ok. 15 km) gąbczaste materace dały nam komfort, o jakim nie marzyliśmy. Rankiem wypoczęci zasiedliśmy do wspólnego śniadania, a od pasterzy dostaliśmy półtora litra świeżego mleka. Tego dnia szliśmy odkrytym grzbietem w kierunku południowo wschodnim pokonując kolejne szczyty na trasie. Pogoda była wyborna a widoczność wprost idealna. Za plecami mieliśmy Połoninę Krasną i zachodnią część Gorganów a przed oczami ramię Tempy, którym biegnie czerwony szlak z Ust’ Czornej na Bliźnicę i dalej na Czarnohorę. Na północnych stokach kolejnych wzniesień aż do Berlaski spotkaliśmy sporo kwitnących narcyzów. Było to dla nas zaskoczeniem, bo dotychczas sądziliśmy, że aby je w przyrodzie zobaczyć trzeba odwiedzić Dolinę Narcyzów koło Chustu na Ukrainie początkiem maja lub ciut później Polanę Narcyzów w Górach Marmaroskich w Rumunii. Sporo wysiłku kosztowało nas podejście na Pidpulę (1629), ale widok na grzbiety środkowej części Świdowca był doskonałą rekompensatą. Za cotą 1594 osiągnęliśmy karpacki szlak czerwony, którym mieliśmy zdążać do końca naszego przejścia do Kwasów. Na Ungarjasce (1707) odpoczęliśmy dłużej posilając się, obserwując stado owiec na stoku bocznego grzbietu lub zabawiając się na łasze śniegu po północnej stronie szczytu. W godzinach popołudniowych mając za sobą 17 km marszu osiągnęliśmy Trojaskę (1702) i krzyżówkę ze szlakiem niebieskim zdążającym na północ ku przełęczy Okole – granicy z Gorganami. Na wschodnich stokach Trojaski, w dole zobaczyliśmy Jezioro Apszynieckie – idealne miejsce na obóz. Po rozbiciu się na zachodnim brzegu jeziora i po kąpieli, zjedliśmy przygotowany posiłek i wieczorem znaczna część grupy wdrapała się na pobliską Tatarukę, by podziwiać zachód słońca. Na stokach Tataruki znów ujrzeliśmy kobierce narcyzów. Sobotnim rankiem po zwinięciu obozu rozpoczęliśmy podejście na grzbiet. Choć północne stoki Dogjaski (1762) pokonywaliśmy nie wprost, ale trawersem – nie było to łatwe. Odpoczywaliśmy na szczycie chłonąc widoki na najwyższą w paśmie Bliźnicę i caluśką Czarnohorę od Howerli i Pietrosa po Popa Iwana. Widać było dokładnie wszystko od gór północnej Rumunii po kres Gorganów i od Połoniny Krasnej i Borżawy po kraniec Czarnohory. Pod nami, na wschodnich stokach lśniło Jezioro Dogjaska. Po odpoczynku przemieszczaliśmy się ku wschodowi pokonując kolejne kopce szczytów na trasie. Ambitne czoło zaliczyło nawet Stiha (1704) pozostającego poza szlakiem, a z Peremyczki zeszło do Dragobratu po piwo dla wszystkich. Siedzieliśmy potem na przełęczy wyglądając wśród podchodzących znajomych sylwetek obładowanych reklamówkami a potem przekomarzaliśmy się, sącząc chłodny napój. To była odpowiednia dawka relaksu przed długim i uciążliwym podejściem na Żandarmy i potem na Bliźnicę. Tu mieliśmy największe przewyższenia na trasie. Wszystkie szczyty w tym rejonie obrywają się pionową ścianą skał ku wschodowi, a w kotłach połyskują tafle niewielkich stawów. Mocno zmęczeni stanęliśmy na najwyższej Bliźnicy (1881). Uczciliśmy to pamiątkowymi fotkami, omówieniem panoramy i wspominaniem zeszłorocznego zejścia z Pietrosa, który stąd widoczny był jak na dłoni. Potem za szlakiem czerwonym zeszliśmy przez Małą Bliźnicę najpierw na Połoninę Strymczeską a potem jeszcze niżej na Połoninę Braiwkę, gdzie była woda. Tu rozbiliśmy się na ostatni nocleg przy ścianie lasu. Po wspólnym ognisku do snu ukołysał nas szum wiatru w koronach drzew. Rankiem zwinęliśmy obóz i rozpoczęliśmy zejście do Kwasów. Mijając łąki Trościańca podziwialiśmy pierwsze kwitnące storczyki i dziewanny oraz wełnianki w miejscach podmokłych. Zeszliśmy do doliny Czarnej Cisy i po chwili osiągnęliśmy miejsce, w którym rok temu w ulewnym deszczu zeszliśmy z Menczula Kwasowskiego. Na kwaterze kierowcy przebraliśmy się i po zapakowaniu plecaków do busa ruszyliśmy w drogę powrotną do kraju. Na trasie przejazdu zatrzymaliśmy się na przedmieściach Użgorodu, by zobaczyć Rotundę Horiańską. Mimo nieciekawej bryły kościół ten skrywa XII-wieczne prezbiterium ozdobione freskami włoskich malarzy ze szkoły Giotta. Po perypetiach związanych ze znalezieniem kluczy do świątyni zostaliśmy zaproszeni przez sympatyczne małżeństwo na chłodną wodę ze studni z dodatkiem wina domowej roboty i ciasta. Nie pierwszy to przypadek gościnności okazanej Polakom przez mieszkańców Ukrainy. Spotykamy się z tym nagminnie w trakcie naszych wyjazdów i dzięki temu ciepło je wspominamy.
Autorzy zdjęć: Magdalena Skalska, Mirek Sochacki i Majka