Na ostatni weekend lipca zaplanowaliśmy wyjazd w odległą Wielką Fatrę. Na dłuższy postój przystanęliśmy przy autostradzie tuż za Popradem sycąc oczy widokiem Tatr od Krywania po grupę Łomnicy. Przed wyjściem w góry zajechaliśmy do Vlkolinca, by obejrzeć drewnianą liptowską wieś jakby żywcem przeniesioną z XIX wieku. Na trasę ruszyliśmy z Tureckiej, która rozbrzmiewała chyba setką decybeli muzyki disco z miejscowej knajpy. Od początku nie było łatwo, bo to głęboka dolina między wysokimi grzbietami schodzącymi od Križnej (1574m n.p.m.) na południe i południowy-wschód. Ponad zabudowaniami wioski minęliśmy dolną stację wyciągu narciarskiego na Liškę i pod jej linami większą część trasy przemierzyliśmy.
Uciążliwy marsz w skwarze
Szło się ciężko, bo godziny były południowe i upał nieznośny. Drzew na razie nie brakowało, ale nawet w cieniu odczuwaliśmy jedynie duchotę. W pewnej chwili osiągnęliśmy wypłaszczenie, w którym połyskiwała zielona od koron drzew tafla małego zalewu. W wodzie baraszkowali młodzi ludzie. Tu odbił szlak, który trawersem wyprowadzał na Małą Kriżną i w rejon schroniska Kral’ova studnia. Nikt nie skorzystał ze skróconego wariantu, więc kontynuowaliśmy podejście żółtym szlakiem ostro w górę, na razie lasem. Kolejnym punktem etapowym miała być chata Salašky, ale jej nie rzucające się w oczy baraki minęliśmy mimochodem nie zdając sobie sprawy, że to schronisko. Po kolejnym podejściu lasem wyszliśmy na trasę nartostrady pod słupy wyciągu. Las się przerzedził, a stok stał się bardziej stromy. Podchodząc skrajem lasu mieliśmy okazję zakosztować mocno dojrzałych poziomek, których tu nie brakowało. Wyżej lasu, na trawiastym stoku były już mocno podsuszone.
Wielka Fatra na horyzoncie
Stąd ujrzeliśmy Majerowe Skały. To wapienny grzebień – efektowne zwieńczenie bocznego, trawiastego w większości grzbietu. Takie wapienne, postrzępione grzebienie skał odbiegające od marglowego, obłego trzonu grzbietu głównego to cecha charakterystyczna tych gór. Teraz szło się lżej, bo na niebie pojawiły się chmury i zaczęło zawiewać. Na grzbiecie weszliśmy na niebieski szlak, który miał nas wyprowadzić na Kriżną. Na Liszce stała zrujnowana budowla górnej stacji kolejki. Widocznie od dłuższego czasu ten wyciąg orczykowy nie działa. Wyżej, na zworniku z pasmem Zwolenia otworzył się widok na całą południową część Wielkiej Fatry od Kriżnej po Ploską. Geografowie słowaccy zwą ją Halną Fatrą, bo na obłych szczytach głównego grzbietu rozciąga się trawiasta przestrzeń hal. Kriżnę mocno oszpeciły betonowe postumenty z masztami radiofonii komórkowej.
Teraz wolni od zmęczenia spowodowanego podejściem w upale mogliśmy zachwycać się widokami i kobiercem kwiatów na trawiastych zboczach. Ze szczytu schodziliśmy na zachód aż osiągnęliśmy dużą halę na zworniku grzbietów odchodzących w różne strony, Otaczały ją malownicze wapienne formacje skalne Królewskiej Skały i ostry, rozpiłowany grzebień Smrekova. Na hali bije źródło o nazwie Królewska Studnia, ale nas interesowało schronisko o tej samej nazwie, gdzie mieliśmy spędzić noc.
Wieczór pełen muzyki
Okazało się, że nasz bus do niego nie dotarł ze względu na jakość drogi, ale właściciel dowiózł i kierowcę, i nasze bagaże za co mu serdecznie podziękowaliśmy. Zajęliśmy trzy 8-osobowe pokoje części schroniskowej na parterze. Na piętrach mieści się część hotelowa z miękkimi sofami i apartamentami. Tu w sali klubowej zorganizowaliśmy sobie wieczór piosenki turystycznej i biesiadnej. Doskonałym akompaniatorem okazał się Grzegorz, który od szefa hotelu pożyczył gitarę. Niezły klimat zapewniły nalewki domowej roboty uczestników wyjazdu.
Rankiem po śniadaniu i grupowej fotce przed schroniskiem ruszyliśmy na trasę niedzielnego przemarszu. Po wieczornym deszczu, który orzeźwił powietrze nie zostało ani śladu, choć rośliny na pewno go odczuły. Znaną z poprzedniego dnia trasą podeszliśmy na Kriżną i ruszyliśmy rozległym grzbietem ku północy. Urzekło nas bogactwo kwitnącej flory: szafirowe dzwonki skupione, ciemno różowe goździki, bledsze driakwie i żółte fiołki dwukwiatowe. Choć słońce mocno przygrzewało, wiatr od północy dawał ochłodę i szło się wybornie. Na najwyższym w Wielkiej Fatrze Ostredoku (1592) mieliśmy taki zapas czasu, że mogliśmy sobie pozwolić na dodanie do zaplanowanej trasy podejścia do schroniska Chata pod Borišovem.
Gościnny baca
Po odpoczynku ruszyliśmy w kierunku widocznej za obniżeniem rozległej i spłaszczonej Ploskiej (Płaska) i ostrego Borišova z lewej strony. Za Suchym vrchom okazało się, że na polance stoi niewielki szałas turystyczny, w którym 12 osób może spokojnie i za dowolną kwotę uiszczoną do skarbonki zanocować. Na Chyżkach, przed samym podejściem na Ploską skorzystaliśmy z niebieskiego szlaku, który trawersując szczyt znacznie skracał podejście do schroniska. Na trawersie spotkaliśmy stadko owiec, a pilnujący ich baca zaoferował nam owczy ser z czego z ochotą skorzystaliśmy. Kawałek dalej spotkaliśmy spore stado krów, które korzystało z cienia drzew i wiaty. Widać, że te góry ciągle jeszcze są wykorzystywane pastersko.
„Dzikie” schronisko
Przed nami na stromych stokach Borišova stało schronisko. To niewielki obiekt bez elektryczności i jakiejkolwiek drogi dojazdowej. Gdy doszliśmy do niego dwaj nosicze schodzili z pustymi stelażami po kolejną porcję żywności i napojów do wsi w dole. Tu mieliśmy się pierwotnie zatrzymać, ale w styczniu nie było już wolnych miejsc w tym terminie. Schronisko jest czyste i estetycznie urządzone w stylu rustykalnym. Na ścianach wiszą dzwonki pasterskie i sporo kwiatów. Po odpoczynku i posiłku ruszyliśmy w stronę Ploskiej, na którą większa część weszła a część ją trawersowała stokiem po północnej stronie. Tu natknęliśmy się na lilie złotogłów. Warto wiedzieć, że wczesną wiosną w tym rejonie Wielkiej Fatry zakwitają obficie krokusy a trochę później pełniki karpackie.
Odpoczywając na przełęczy za Ploską mieliśmy przed oczami postrzępioną, ostrą grań Czarnego Kamienia, który zaraz mijaliśmy od zachodu. Za Czarnym Kamieniem opuściliśmy szlak zielony, który dalej biegł grzbietem tzw. Liptowskiej Fatry i czerwonym szlakiem turystycznym oraz znakami ścieżki dydaktycznej zeszliśmy do Liptowskich Revucy, gdzie czekał bus. Przed odjazdem wymoczyliśmy zmęczone stopy w potoku i zmieniliśmy obuwie na lżejsze. Dzięki temu wyjazdowi poznaliśmy nowe, jakże interesujące góry Słowacji, a do naszych planów dopisali kolejną w nich wizytę.
Tekst: Majka Zamorska
Autorzy zdjęć: Janek Bury, Krzysztof Szaro, Marta Twardak, Marcin Wrona i Majka