28. Przez kosówkę szlaki niebieski i żółty schodziły razem.

Na grzbietach granicznego Grzesia – Tatry Zachodnie – relacja

Na grzbietach granicznego Grzesia

W drugą sobotę października odwiedziliśmy Tatry Zachodnie. Za cel obraliśmy sobie Grzesia (1653) w paśmie granicznym.

Żeby było inaczej i szybciej, bo dzień w październiku krótki, to wchodziliśmy na niego od strony słowackiej i na słowacką schodziliśmy. Doliną Rohacką dojechaliśmy aż do Zwierówki u wylotu Łatanej doliny. Podchodząc w górę doliny żółtym szlakiem minęliśmy cmentarz partyzantów poległych w czasie II wojny światowej. Trochę wyżej opuściliśmy asfaltową drogę i przez mostek na potoku weszliśmy w świerkowy las, który doprowadził nas do krzyżówki szlaków. Ci, którzy zdecydowali się dodać do trasy sąsiedniego Rakonia (1879) kontynuowali marsz żółtym szlakiem. Reszta skierowała się zielonym szlakiem na Grzesia. Podejście nie było ani zbyt strome, ani trudne i dość szybko wyszliśmy na trawiasty stok z rzadka porośnięty kosówką. Na północnym zachodzie królowała samotna Osobita natomiast na południu dominował Rakoń z granią Długiego Upłazu schodzącą ku północy do Grzesia. Wszystkie szczyty za nim, czyli Wołowiec i sąsiednie Rohacze, spowijały gęste chmury. Wchodziliśmy grzbietem z południowego zachodu, który tuż przed szczytem łączył się z tym od strony Osobitej. Szczyt Grzesia jest spłaszczony i dość pojemny. Miejsca byłoby więcej gdyby nie ogromna łacha kosówki wchodząca na jego wierzchołek od strony północnej. Na jej skraju przycupnęliśmy najpierw chroniąc się przed silnym i chłodnym wiatrem z południa. Później przenieśliśmy się na południowy stok wystawiając twarze do słońca i mając baczenie na Długi Upłaz i Czoło, którym nasi mieli schodzić z Rakonia. Widzieliśmy stąd doskonale szczyty okalające Dolinę Chochołowską od wschodu, a więc Kominiarski Wierch, grzbiet Ornaku i Trzydniowiański Wierch. Wyższe, ponad dwutysięczne szczyty graniczne: Wierchy Kończysty i Jarząbczy oraz Wołowiec przykrywały chmury. Jedynie niższa Łopata pozostawała odsłonięta. Po chwili zaczęły dochodzić pierwsze osoby z grupy „rakońskiej”. Po pamiątkowej fotce na szczycie rozpoczęliśmy zejście na Bobrowiecką Przełęcz. Początkowo ruszyliśmy grzbietem schodzącym ku północnemu wschodowi do Doliny Chochołowskiej, aby już po chwili rozpocząć wyraźny trawers ku północy. Przebieg szlaku niebieskiego został ostatnimi czasy zmieniony. Już nie leci bezpośrednio granicznym grzbietem, ale schodzi dość nisko razem z żółtym do Bobrowieckiego Żlebu i dopiero stąd wychodzi na przełęcz. Zniknął szlak zielony, którym z Bobrowieckiej Przełęczy można było wejść na Bobrowiec i przez Juraniową Przełęcz zejść do Umarłej Przełęczy nad Oravicami. My do Oravic schodziliśmy niebieskim szlakiem Bobrowiecką doliną. U jej wylotu odwiedziliśmy budowaną właśnie ścieżkę dydaktyczną nad torfowiskiem przy Potoku Bobrowieckim, na której podziwiać można było owocujące drzewa wierzby pięciopręcikowej. W Oravicach skorzystaliśmy z bufetu i popatrzyliśmy na kąpiących się w odkrytych basenach termalnych nieopodal Meander Parku. W drodze powrotnej na gorący posiłek zatrzymaliśmy się w barze Taurus w Ładnej, gdzie mieliśmy szczęście zobaczyć obie bramki strzelone Niemcom w „historycznym” meczu na warszawskim Stadionie Narodowym.

 

49. Za chwilę zajdzie słońce.

Więcej zdjęć w galerii

Autorzy zdjęć: Grzegorz Gawron, Marta Twardak i Majka