Tatry Niskie – zachodnim grzbietem
Czwarty weekend lipca spędziliśmy w Niskich Tatrach. Na trasie przejazdu zatrzymaliśmy się w Podolińcu, polskim mieście spiskim, którego początki sięgają czasów Kingi i Bolesława Wstydliwego. Obchodząc jego wrzecionowaty rynek widzieliśmy XIII-wieczny kościół Wniebowzięcia NMP, renesansową dzwonnicę oraz barokowy kościół przy klasztorze pijarów. Tutejsze Kolegium Pijarskie było tak sławne, że Podoliniec określano „spiskim Oksfordem”. Na trasę sobotniego przejścia ruszyliśmy z Jasnej, najwyższego punktu Demianowskiej Doliny. Żółtym szlakiem okrążyliśmy najpierw Vrbickie pleso a potem lasem, a później kosówką podeszliśmy na przełęcz głównego grzbietu Niskich Tatr między Dereszem (2004) a Polaną (1890). Dotychczas nasze wyjazdy w Niskie Tatry koncentrowały się na jego środkowej części z najwyższymi szczytami Dzumbirem (2043) i Chopokiem (2024) oraz z pasmami odchodzącymi od nich na północ. Tym razem mieliśmy przejść częścią głównego grzbietu biegnącą ku zachodowi. Odpoczywając na przełęczy mieliśmy przed oczami wszystkie najwyższe kulminacje tej części czyli Kotliska (1937) i Chabenec (1955) z najwyższą wysuniętą ku południowi Skałką (1980), na którą część grupy planowała dotrzeć. Podejście na najbliższą Polanę nie było wymagające, bo przewyższenie było zaledwie 50-metrowe. Potem rozpoczęliśmy przejście grzbietem w kierunku zachodnim. Z przełęczy Križske podchodziliśmy trochę ostrzej pod Kotliska, na których spotkaliśmy naszych szczęśliwców powracających z wypadu na pobliską Skałkę. Do kulminacji Chabenca szliśmy większą grupą choć też w powiększającym się rozproszeniu, bo aktywni i szybko chodzący już myśleli o dołączeniu jeszcze Ďurkovej (1750) przed zejściem do Magurki i do Železnego na nocleg. Większość na zejściu z Chabenca skręciła na szlak zielony schodzący bocznym grzbietem Javoriny do widocznej w dole osady Magurka. Zejście lasem szerokimi zakosami było długie i nużące. W Magurce większość skorzystała z miejscowego bufetu. Na ciepłą obiadokolację do Železnego dotarliśmy szlakiem zielonym drogami bitymi późnym wieczorem. Kwatery nie były najlepsze, bo kilka łóżek było podwójnych, dwuosobowych, ale gorąca woda bez ograniczeń i zupa gulaszowa zostawiona nam z całym garem przez kucharza wyrównały niedobory. W niedzielę część osób zdecydowała się na niegórski wariant ze zwiedzaniem wioski-skansenu Vlkolinec, gdzie za fundusze unijne udało się zachować drewnianą zabytkową zabudowę a wnętrza domostw wyposażyć w łazienki, aby standard mieszkania był wyższy. Piechurzy mieli tego dnia do przejścia pasmo Salatyna schodzące grzbietem ku północy. Po opuszczeniu dziecięcego ośrodka leczniczego podchodziliśmy szlakiem zielonym najpierw doliną potoku, by później wielkim wiatrołomem podejść na Raztocke sedlo, gdzie doszły znaki szlaku czerwonego. Po krótkim odpoczynku rozpoczęliśmy ostre podejście najpierw lasem by wyżej osiągnąć łąki porośnięte z rzadka kosodrzewiną. Wyżej kosówki było więcej, więc bliżej szczytu szło się w zielonym tunelu. W pewnej chwili odeszły znaki szlaku czerwonego a my stanęliśmy na skałce szczytowej Salatyna otoczonego wianuszkiem kosówki. Tego dnia niebo było zachmurzone, więc widoków odległych nie było. Przegryźliśmy małe co nieco i zaczęliśmy zejście przez gęstwę na szczęście przyciętej kosówki. Trzeba było tylko patrzeć pod nogi na gmatwaninę korzeni. Kiedy najgorsze mieliśmy za sobą i weszliśmy na ścieżkę przy odsłoniętym grzbiecie jedna z uczestniczek doznała urazu nogi. Po założeniu opatrunku z altacetem usztywniającego puchnącą kostkę i przekonaniu się, że jej samodzielne zejście nie będzie możliwe, została powiadomiona Horska služba, która zdecydowała się na użycie śmigłowca. Ratownik słowackiego GOPR-u zjechał na linie, opatrzył nogę i przygotował pacjentkę do transportu. Poprosiłam go o umieszczenie poszkodowanej w Ružomberku, abyśmy mogli ją zabrać ze sobą do domu. Kiedy poszkodowana razem z ratownikiem wzlecieli w powietrze my kontynuowaliśmy zejście. Wkrótce potem osiągnęliśmy przełęcz pod Małym Salatynem i rozpoczęliśmy zejście malowniczymi łąkami w otoczeniu wapiennych skałek. To był najładniejszy fragment trasy. Łąki kwitły wszelkiego rodzaju kwieciem z przyciągającą wzrok lilią złotogłów. Końcówka trasy upłynęła lasem w wykrapującym deszczu. Kiedy wychynęliśmy z lasu ujrzeliśmy wieś Ludrovą i nasz bus czekający na skraju osady. Na koniec odebraliśmy naszą koleżankę z założonym na złamaną nogę gipsem ze szpitala i już bez przeszkód wróciliśmy do kraju.
Autorzy zdjęć: Danusia Betleja, Benia Bosek, Stach Kawa, Krysia Kuśnierz, Krzychu Smoczyński i Dominika Wieczerzak