W ostatnią sobotę sierpnia bladym świtem ruszaliśmy na Słowację. W planie mieliśmy wejście na najwyższy szczyt wschodniej części Tatr Niskich – Kral’ovą Holę (1946m n.p.m.). Po drodze przystanęliśmy na pół godziny w Spiskiej Sobocie, by podziwiać zachowaną w niezmienionym stanie średniowieczną zabudowę miejską tego dawnego centrum handlowego Spiszu. Znakiem upadku był fakt, że ominęła ją w XIX w. linia kolejowa, która pozwoliła rozwinąć się sąsiedniemu Popradowi. Dziś Spiska Sobota jest dzielnicą Popradu i rezerwatem architektury. Krótki spacer po wrzecionowatym ryneczku otoczonym renesansowymi kamieniczkami nikogo nie pozostawił obojętnym. Chwilę później mknęliśmy dalej na południe. Na serpentynach prowadzących ku wysokiej przełęczy między Słowackim Rajem a Niskimi Tatrami po raz pierwszy mignęła nam Kral’ova Hola z charakterystycznym przekaźnikiem radiowo-telewizyjnym na szczycie. W Telgarcie po krótkich przygotowaniach już na piechotę zielonym szlakiem ruszyliśmy ku szczytowi. Upał panował nieznośny, więc zabezpieczeni w odpowiednią ilość wody i nakrycia głowy, z utęsknieniem patrzyliśmy na las widoczny za pasem łąk i pastwisk nad wsią. Na podejściu towarzyszył nam widok na wioskę w dolinie i stoki narciarskie Trstenika (1298). Po osiągnięciu lasu okazało się, że słońce mamy dokładnie nad ścieżką i naszymi głowami. Dopiero wyżej, kiedy zaczęły się serpentyny zaznaliśmy odrobinę cienia. Jeszcze wyżej las stał się rzadszy, a my weszliśmy w malinowy gąszcz. Na tej wysokości maliny dopiero dojrzały, więc była okazja, by zakosztować ich smaku. Zobaczyliśmy też pierwsze wychodnie skalne schodzące od Królewskiej Skały. Teren stał się trudniejszy. Pojawiła się kosówka a pod nogami coraz bardziej skaliste podłoże. W pewnej chwili nad morzem kosówki ujrzeliśmy awangardę naszej grupy okupującą wychodnie Królewskiej Skały. Po pewnym wysiłku i my tam doszliśmy podziwiając widok na wioski w dolinach: Telgart, z którego wyszliśmy i Šumiac, do którego zdążaliśmy. Nad nami, po północnej stronie górowała Kral’ova Hola teraz już na wyciągnięcie ręki. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Okazało się, że najtrudniejszy fragment podejścia był już za nami. Teraz podchodziliśmy trawiastą halą dużo łagodniej niż wcześniej. Do tego przed oczami wciąż mieliśmy biało-czerwony maszt, a ten widok działał na nas mobilizujaco. Po dotarciu na szczyt nasz trud został nagrodzony wspaniałym widokiem na Kotlinę Liptowsko-Popradzką i Wysokie Tatry dalej na północy. Na zachodzie majaczyła w niezbyt klarownym powietrzu wyższa, dziumbirska część Niskich Tatr. Zejście wydało się nam krótsze i łatwiejsze. Poza tym okazało się, że i na Słowacji istnieją jeszcze tradycje pasterskie, bo spotkaliśmy pokaźne stado owiec, zaganiane sprawnie przez kudłatych pomocników pasterza. Ostatnie chwile przed powrotem spędziliśmy w miejscowej knajpce delektując się schłodzonymi napojami i słuchając śpiewu miejscowych z charakterystycznym wschodnim zaśpiewem.
Tekst: Majka Zamorska
Autorzy zdjęć: Natalia Brodowska, Krzysztof Mucha i Majka