Mamy szczęście do pogody w pierwszy weekend września. Tym razem też dopisała – nawet w nadmiarze. Tylko pierwsza godzina podejścia z Łozianskiego w kierunku Stołbu (1012m n.p.m.) upłynęła w umiarkowanych temperaturach. Potem paradoksalnie: im wyżej tym cieplej. Choć, według mapy, aż do samej połoniny droga miała prowadzić lasem, to tak naprawdę szliśmy szeroką wycinką nad rurociągiem gazowym. Za możliwość oglądania szerokich widoków zapłaciliśmy znojem marszu w upale. Dopiero na przełęczy za Kamienną, kiedy gazociąg odbił na zachód, my zakosztowaliśmy ożywczego leśnego cienia. Nie na długo, bo niebawem osiągnęliśmy początek połoniny. Z pierwszej jej kulminacji ujrzeliśmy górę Kuk (1361) w pełnej krasie. Jej szczyt zachwycał ceglastoczerwoną barwą przebarwionych jesiennie borówczysk. Trawersowaliśmy go od zachodu, by wejść łagodniejszym podejściem od południa. Po drodze cierpkimi jagodami borówki-brusznicy gasiliśmy pragnienie, bo nasze zapasy wody były na wyczerpaniu. Na szczycie rozłożyliśmy się na dłuższy odpoczynek chłonąc widoki. Na północy, na wyciągnięcie ręki mieliśmy masyw Borżawy od Stója przez Wielki Wierch aż po Magurę Żydowską. Na wschodzie widzieliśmy zaliczane do Gorganów szczyty, na których byliśmy, a więc Kamionkę, masyw Piszkonii i wyniosłą Strimbę. Na południowym wschodzie rozpoznaliśmy Połoninę Krasną z Topazem, Gropą i wałem Menczula na pierwszym planie. Posililiśmy się, a Marek ratował najbardziej spragnionych, bo tylko on wziął większy zapas napojów. Schodziliśmy do wioski najkrótszą drogą odbijając od trasy, którą przyszliśmy w miejscu, gdzie od wybuchu gazu, spalił się spory fragment lasu. Poniżej przełęczy odnaleźliśmy źródełko, które pozwoliło uzupełnić zapas wody. W wiosce trafiliśmy do klimatycznego sklepiku w starej chacie, gdzie można było ugasić pragnienie schłodzonymi napojami z dwóch kurków. Z jednego spływało piwo, z drugiego – wyborny kwas chlebowy. Spaliśmy w niedawno otwartym i „wypasionym” hotelu „Natalia” w Hukliwym. Na drugi dzień w miejsce niskiego Głównego Grzbietu Wododziałowego weszliśmy, zgodnie z pragnieniem większości, na sporo wyższą Magurę Żydowską (1516) w paśmie Borżawy. Podchodziliśmy z Filipca obok wodospadu „Szypot” w górę doliny. Przygrzewało nie gorzej niż poprzedniego dnia. Powietrze było mniej klarowne, a na niebie pojawiło się kilka malowniczych obłoków. Na szczycie Gimby spotkaliśmy lotniarzy, którzy zajechali tu „gruzowiskiem” i po chwili niebo zaroiło się od różnokolorowych skrzydeł. Przejście stąd na Magurę Żydowską nie zajęło nam nawet godziny, bo grzbiet był bardziej wyrównany niż dnia poprzedniego. Ze szczytu z trudem dojrzeliśmy na południu połoninę Kuk. Odpoczywaliśmy wspólnie z grupą ukraińskich rowerzystów i motocyklistą. Z powrotem na Gimbę wróciliśmy tą samą drogą a potem część grupy zeszła piechotą stokiem zjazdowym, a część zjechała na krzesełkach wyciągu do Filipca. Po umyciu się w potoku i przebraniu wsiedliśmy do autokaru, by dziurawymi drogami ukraińskiego Zakarpacka wrócić do domu.
Tekst: Majka Zamorska
Autorzy zdjęć: Elżbieta Bożek, Marek Grodzki, Teresa Pięta, Majka