Ostrą granią Fogaraszy – Rumunia
Początkiem sierpnia, jak co roku wyruszyliśmy do Rumunii. Tym razem naszym celem było najwyższe pasmo – Góry Fogaraskie. 2 sierpnia, żegnani ulewnym deszczem zapakowaliśmy się do busa i skierowaliśmy w stronę Barwinka, który otwierał przed nami bramę przygody. Nocna jazda minęła spokojnie, w Rumunii przywitał nas rześki, słoneczny poranek. Pierwszym przystankiem było miasto Sybin (Sibiu), zwane „Krakowem Transylwanii”. Z ochotą spacerowaliśmy po pięknym rynku i malowniczych uliczkach, podziwiając ciekawe detale architektoniczne kamieniczek – gzymsy, portale okienne i okna dachowe, tzw. „oczy miasta”. Przeszliśmy przez Most Kłamców przy Piata Mica (Mały Rynek) – legenda głosi, że jeśli przejdzie po nim kłamca – most się zawali. Dla nas ta próba okazała się szczęśliwa. Spacerem przez Pasaż Schodów (Pasajul scarilor) wróciliśmy Dolnym Miastem na rynek, by w cieniu parasoli napić się kawy i posłuchać gwaru ulic. Kolejny etap wyprawy – przejazd szosą transfogaraską, zrobił ogromne wrażenie szczególnie na tych, którzy byli tam po raz pierwszy. Nad jeziorem Balea Lac (największy staw polodowcowy w Fogaraszach, położony na wysokości 2030 m) przepakowaliśmy bagaże i ruszyliśmy na trasę, która tego dnia miała prowadzić przez szczyty Paltinului (2399 m) i Laitel (2390 m) nad jezioro Caltun. W trakcie wędrówki dołączył do nas rumuński pies, który odgrywał niejako rolę naszego przewodnika. Po kilku godzinach marszu pod górę i w dół dotarliśmy do celu – rozbiliśmy obóz nad jeziorem Caltun. Z jego brzegu można podziwiać ciekawe widoki z dominującym szczytem Caltun Lespezi (2517 m), który opada w stronę stawu imponującymi, prawie 400-metrowymi ścianami skalnymi. Chłodna noc minęła szybko, bardziej zaspanych obudziła poranna toaleta w zimnym górskim strumieniu. Po śniadaniu zwinęliśmy obóz, by tym razem wspiąć się na Negoiu (2535 m), drugi co do wysokości szczyt Gór Fogaraskich, i zarazem Rumunii. Nasz pies gdzieś zniknął, lecz na jego miejsce pojawił się inny, który spędził z nami kolejne 2 dni w górach. Przejście Strungą Dracului (Żleb Drakuli, Diabelski Przechód) okazało się dla nas niemożliwe z powodu zbyt dużych plecaków, dlatego ominęliśmy żleb przez przełęcz Strunga Doamnei – nieco łatwiejszy odcinek, jednak również wymagający. Po krótkim odpoczynku czekało nas ostatnie podejście – i w końcu stanęliśmy na szczycie zacnego Negoiu. Widoki, jakie nas czekały były oszałamiające – morze chmur co rusz odsłaniało któryś z fogaraskich grzbietów, inny skrywając w swych odmętach. Dłuższą chwilę chłonęliśmy te widoki, robiąc zdjęcia lub dumając nad potęgą i pięknem gór.. Z powodu niezbyt optymistycznych prognoz pogody zmieniliśmy nieco plany i zamiast wejść na szczyt Serbota (2331 m) postanowiliśmy zejść na nocleg do schroniska Cabana Negoiu. Mieliśmy do pokonania ok. 1000 m różnicy poziomów, co dało nam się we znaki, głównie w czasie schodzenia po skałach i żwirowych ścieżkach. W trakcie zejścia towarzyszyło nam popołudniowe słońce, dlatego wszyscy z ochotą oddawali się kąpieli w jego ciepłych promieniach podczas chwil odpoczynku. Skutki tego niektórzy odczuli następnego dnia, prezentując różny odcień skóry od różowego po piękny brąz. W drodze nieustannie towarzyszył nam widok dachu Cabana Negoiu, co pozwalało ocenić jak szybko zbliżamy się do celu wędrówki tego dnia. Na ostatnim odcinku szlaku napotkaliśmy zbudowane ku wygodzie turystów ułatwienia – poręcze, liny, mostki – które, wraz z rzeźbą terenu, pozwoliły nam poczuć się jak w Słowackim Raju. Schronisko Negoiu wznosi się na polanie Muchia Serbota na wysokości 1546 m n.p.m. i jest najstarszym w Fogaraszach. Pierwsze zbudowano tu w 1881 r., by ułatwić turystom zdobycie Negoiu, który wówczas uważany był za najwyższy szczyt Karpat Południowych. Po dotarciu na miejsce, miłośnicy bursztynowego płynu oddali się tej chłodnej przyjemności z rozmarzeniem spoglądając w stronę szczytu, skąd przed chwilą zeszliśmy… Po krótkich pertraktacjach z obsługą schroniska we wszystkich znanych nam językach, od rumuńskiego, przez angielski, niemiecki po francuski wynajęliśmy 3 ostatnie pokoje, uzyskując na dodatek pewien rabat. Po szybkim, gorącym prysznicu i kolacji usiedliśmy w barze, rozmawiając o wrażeniach minionego dnia. Gdzieś w oddali niebo rozjaśniały błyski, lecz deszcz nas ominął. Rankiem zbudziły nas dźwięki dzwonków, uwieszone na szyjach osiołków, które zawitały pod schronisko. Po śniadaniu spakowaliśmy plecaki, sprawdziliśmy trasę u pracownika Salvamontu (odpowiednik naszego GOPR-u) i ciepło pożegnani przez szefową obsługi Cabany (wbrew przestrogom spotkanych na miejscu Polaków, okazała się wobec nas bardzo przyjazna) wyruszyliśmy na kolejny dzień wędrówki. Tym razem czekało nas dość spore podejście na przełęcz Saua Scarii (2146 m), zdobycie szczytu Scara (2306 m) i zejście nad jezioro Avrig (2007 m). Pogoda była słoneczna, lecz dość parna – obawa deszczu wisiała w powietrzu, dodatkowo z tyłu towarzyszyły nam mgły, jakby zacierając ślady naszej wędrówki… Po zaczerpnięciu wody ze strumienia i krótkim odpoczynku ruszyliśmy w stronę głównej grani Fogaraszy. Po wejściu na nią, mgła już na nas czekała. Na szczycie Scara (2306 m) był czas na pamiątkowe zdjęcia i rozmowy ze spotkanymi tam turystami m.in. z Niemiec i Holandii. Panoramę ze szczytu niestety musieliśmy sobie wyobrazić, lecz chwilę później jezioro Avrig zastaliśmy już skąpane w popołudniowym słońcu. Wcześniej jednak musieliśmy pokonać szereg trudnych skalnych przejść, nie obyło się bez ostrożnego stawiania stóp i „przytulania się” do skał. Po rozbiciu namiotów, część grupy wraz z naszym czworonożnym „przewodnikiem” postanowiła zdobyć Budislavu (2343 m), ostatni wysoki szczyt G. Fogaraskich na zachodzie, pozostali oddali się relaksowi nad spokojną taflą jeziora. Jest to jeden z najpiękniejszych górskich stawów, ze względu na bezpośrednią bliskość niemal 400-metrowych skalnych ścian i brak ludzi, co dodaje mu specyficznego uroku. Po powrocie ekipy zdobywców Budislavu, nadszedł czas na „nocne Polaków rozmowy”, które jednak nie trwały długo, gdyż pobudkę następnego dnia zaplanowaliśmy na 5.30. Ostatni ranek przywitał nas słońcem. Możliwość budzenia się w tak pięknej górskiej scenerii za każdym razem jest niesamowitym przeżyciem… Po śniadaniu zwinęliśmy obóz i wyruszyliśmy w drogę, co jakiś czas odwracając się, by „zabrać” ze sobą choć kawałek gór… Schodząc zamieniliśmy kilka słów z ciobanen (pasterzem pilnującym stada owiec), po czym dalej kierowaliśmy się w stronę Cabana Barcaciu. Przy schronisku był czas na chwilę wytchnienia i posiłek. Tu też przyszło rozstać się z naszym psem – powędrował z powrotem w góry z inną grupą turystów. Do dziś towarzyszy nam uczucie, że te psy spełniają swoistą przewodnicką rolę, pilnując turystów i prowadząc ich po szlakach… Ciągle schodząc w dół minęliśmy Cabana Poiana Neamtului, które okazało się bardziej pensjonatem niż schroniskiem. Po ok. 4 km „spaceru” szutrową drogą wzdłuż rzeki Raul Mare, nad którą rumuńskie rodziny oddawały się weekendowemu wypoczynkowi – dotarliśmy w miejsce, gdzie czekał nasz bus. Po orzeźwiającej kąpieli w rzece i przepakowaniu bagaży, ruszyliśmy w stronę Axente Sever, gdzie obejrzeliśmy monumentalną warowną twierdzę. Ostatnim punktem podróży miał być warowny kościół w Valea Viilor. Jest to jeden z najcenniejszych kościołów warownych Siedmiogrodu, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Prawie każdy element architektury został przystosowany do celów obronnych. Na dowód tego, niemiecka inskrypcja umieszczona na tablicy we wnętrzu brzmi: ” Ein faster Burg is unser Gott”, tzn. ” Solidna twierdza jest naszym Bogiem”. Nocleg znaleźliśmy na polu namiotowym obok stawów rybnych w drodze do Oradei. Znów usiedliśmy wszyscy razem, rozmawiając o przebytych szlakach, zdobytych szczytach, pięknych widokach… W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w węgierskim Tokaju na krótki spacer po rynku i ewentualny zakup tamtejszego wina, po czym wróciliśmy do kraju i codzienności…
Tekst: Małgorzata Jachym
Autorzy zdjęć: Janek Bury, Małgorzata Jachym, Teresa Pięta, Szymek Salwa, Majka Zamorska i Aldona Ziobro.