Na skalnym Dachsteinie – AUSTRIA
Cztery dni kończące pierwszą dekadę lipca spędziliśmy w austriackich Alpach. Tym razem wybraliśmy Dachstein, którym w zeszłym roku zachwycaliśmy się z Niskich Taurów patrząc nań nad doliną Anizy. Z Filzmoos, zachodniej części Ramsau płatną drogą dojechaliśmy wysoko do Hofalm. Przed wyruszeniem na trasę zagotowaliśmy na kuchenkach wodę i wypiliśmy po kubku mocnej kawy, żeby oprzytomnieć po całonocnym przejeździe. Potem szlakiem 612 w niespełna dwie godziny pokonaliśmy 400-metrowe przewyższenie i dotarliśmy do schroniska Hofpürgl, które mieliśmy zająć dopiero nazajutrz. Pokazaliśmy się właścicielom, żeby nie mieli wątpliwości, że dotarliśmy i po relaksie na werandzie z widokiem na Taury Wysokie z najwyższym w Austrii Grossglocknerem (3797) i rozmowie z sympatycznym Czechem, pracującym tu jako kucharz, udaliśmy się w dalszą drogę szlakiem 611. Wchodziliśmy właśnie na najpopularniejszą trasę trekkingową Dachsteinu okrążającą masyw Gosaukamm. Tego dnia mieliśmy dotrzeć na jego południowo-zachodni kraniec i zanocować w Theodor Körner Hütte. Trasa wiodła w większości łąkami alpejskimi ponad kosówką i lasem i nie przedstawiała poważniejszych trudności. Jedynie w rejonie przełęczy Jöchl (1601) ścieżka z ekspozycją i ostre zejście do doliny były zabezpieczone linkami. Schronisko reklamujące się jako sielskie było mało przyjazne, szczególnie dla nas, którzy w ograniczonym zakresie korzystaliśmy z bufetu. Zimny prysznic za 2 euro, zbyt krótkie i pochyłe prycze oraz dodatkowa opłata naliczona jako rekompensata za potencjalny zarobek dopełniły czary goryczy. Theodor Körner Hütte radzimy omijać szerokim łukiem. Rankiem ruszyliśmy by ostatecznie okrążyć masyw Gosaukamm. Szlak 611 doprowadził nas na północno-zachodni kraniec masywu do schroniska Gablonzer Hütte. Na przełęczy Untere Törkensattel (1575) nasza najaktywniejsza trójka: Kuba z Gochą i Ewką zdecydowała się wejść dodatkowo na Grosser Donnerkogel (2054), który z miejsca przemianowaliśmy na „Kogel-Mogel”. Reszta zeszła do schroniska Gablonzer, gdzie z tarasu oglądaliśmy dolinę potoku Gosaubach ze sporym jeziorem. Po godzinie odpoczynku ruszyliśmy szlakami łącznikowymi 620 i 623, by dotrzeć do Steiglweg czyli szlaku 612, który przez wysoką przełęcz Steiglpass (2012) przeprowadza na południową stronę do Hofalm, skąd wczoraj ruszaliśmy. Szliśmy teraz północną stroną pasma Gosaukamm, gdzie różaneczniki dopiero zaczynały kwitnąć. Początkowo trasa wiodła zalesionym stokiem pod pionowymi ścianami skał z widokiem na jezioro Vorderer Gosausee. Za kapliczką poświęconą ofiarom gór sceneria stała się bardziej alpejska. Podejście na Steiglpass było długie i męczące. Kiedy osiągnęliśmy przełęcz byliśmy wypompowani, ale widok całego pasma, trasy, Hofalm , z którego wczoraj wyruszaliśmy i schroniska Hofpürgl, do którego zdążaliśmy uskrzydlił nas. Goniąca nas trójka była daleko w dole, jeszcze przed kapliczką, więc nie czekając na nich zaczęliśmy schodzić w dół stromego zbocza. Tu też w miejscach z ekspozycją zainstalowano linki, ale nie było potrzeby z nich korzystać. Do schroniska dotarliśmy na godzinę przed zamknięciem bufetu, więc szybko zamówiliśmy coś gorącego. Porcje były duże, więc zamawialiśmy jedną na parę. Potem kupiliśmy żetony żeby skorzystać z natrysku. Trzy minuty gorącej strugi za 2 euro, ale oszczędnie nią gospodarując starczało na porządną kąpiel. W tym momencie dotarła nasza wspaniała trójka i przekazywała wrażenia ze zdobytego dwutysięcznika. Byli zmęczeni, bo góra nie była łatwa, a dwukrotne pokonanie 500-metrowego przewyższenia to nie przelewki. Tego wieczoru mogliśmy sobie pozwolić na dłuższą biesiadę, bo pokój mieliśmy do swojej wyłącznej dyspozycji. Rankiem po śniadaniu, które przygotowaliśmy sobie na werandzie schroniska, pożegnaliśmy gospodarzy i szlakiem 617 Dachstein-Rundwanderweg ruszyliśmy w kierunku wschodnim. Początkowo trasa wiodła alpejskimi łąkami pod skalnymi ścianami Gosausteinu. Później mieliśmy dwa solidne przewyższenia: jedno na boczny grzbiet Sulzenschneid (1950), drugie na malowniczą przełęcz Tor (2033) pod Torsteinem(2948). Tu pod skałą, schronieni od wiatru odpoczęliśmy dłuższą chwilę. Tego dnia pogoda postanowiła nie zamęczać nas upałem a przez chwilę nawet mżyło. Chmury szczelnie otulające najwyższe szczyty Dachsteinu co raz rozwiewały się ukazując poszczególne fragmenty pasma. Schodząc z przełęczy Tor zobaczyliśmy kolejkę linową zmierzającą do budynku posadowionego na skraju pionowej ściany. Na ostatni nocleg mieliśmy zarezerwowane schronisko Dachstein Südwandhütte, stojące na grzędzie bocznego grzbietu schodzącego od Scheiblingsteina na wysokości 1871 m n.p.m. Był stąd widok na pionowe ściany skalne Hoher Dachsteinu (3004) a w schronisku były mapy tras wspinaczkowych o różnym stopniu trudności. Na sąsiednim wzgórzu jakieś 200m w pionie niżej stało kilka hoteli i dolna stacja kolejki na lodowiec, a na parkingu pod lasem nasz bus, oczekujący na nas. Pokój poddasza dzieliliśmy ze wspinaczami, którzy przed udaniem się na spoczynek kompletowali taternicki sprzęt, a schronisko opuścili równo z brzaskiem. My też wstaliśmy wcześniej mając na uwadze długą drogę do domu. Po śniadaniu i spakowaniu się rozpoczęliśmy zejście żlebem w dół, które zajęło nam zaledwie pół godziny. Na parkingu okazało się, że uczestnicy zamiast oglądać wąwóz Silberkarkklamm za 2,70 wolą wyjechać kolejką na lodowiec za 45 €. Odetchnęłam z ulgą, bo mnie też ta opcja bardziej pasowała. Po zgłoszeniu grupy i informacji, że na górze planujemy być tylko godzinę uzyskaliśmy 20-procentowy rabat. Kolejka zabiera 50 osób i w 15 minut pokonuje 900-metrowe przewyższenie. Kiedy wyjechaliśmy na górę i wyszli na taras oślepiło nas słońce odbite od śniegu. Przed nami na północy rozciągał się wysoko położony płaskowyż wypełniony lodowcem z kilkoma wyciągami orczykowymi i gigantycznym polem z serpentynami tras biegowych. Na południe schodziły pionowe urwiska z wypuszczonymi poza ściany punktami widokowymi, dodatkowo płatnymi (10 €). Czas na górze poświęciliśmy na relaks przy szklance chłodnego napoju i obserwacji narciarzy na trasach. Obejrzenie dachu Dachsteinu po zakosztowaniu jego tras było strzałem w dziesiątkę.
Autorzy zdjęć: Gosia Jachym, Ewka Łukaszewska, Marta Twardak, Marta Ziobro i Majka