Połoninami Hryniawskimi początkiem lata – Ukraina
Najdłuższy weekend czerwca spędziliśmy na Huculszczyźnie. Swoistym wprowadzeniem do tematu była wizyta w domu-muzeum Romana Kumłyka w Werchowynie (d. Żabie), gdzie zgromadzono wiele eksponatów ilustrujących życie i kulturę Hucułów. Zwyczaje i obrzędy huculskie pan Roman przybliżał nam wesołą gawędą, śpiewem i grą na różnych instrumentach ludowych. Po niezbędnych zakupach udaliśmy się do Probijnivki (d. Szykmany). Wertepami, które tylko z nazwy przypominają drogę, dotarliśmy dolinami Białego Czeremoszu i Probijnej na miejsce. Celem naszego 4-dniowego trekkingu były Góry Hryniawskie. Szykując się do wyjścia w góry wzbudzaliśmy duże zainteresowanie mieszkańców tej zagubionej głęboko w górach wsi. Ruszyliśmy w górę potoku Mozirny starym, pasterskim płajem, który, po dwóch godzinach podejścia lasem, wyprowadził nas na połoninę Riża. Naszym oczom ukazała się połonina początku lata, kiedy cała trawiasta przestrzeń kwitnie tysiącem kwiatów: cytrynowożółtymi pełnikami, ciemniejszymi w odcieniu omiegami i prosienicznikami, różowymi wężymordami, driakwiami i pachnącymi macierzankami, pomarańczowymi jastrzębcami. Nietrudno było też dostrzec szlachetniejsze storczyki: kukułki, gółki czy storczyce kuliste. Na wschodnich stokach Tarnicy przystanęliśmy dłużej. Na południu, nad boczną odnogą Komarnicznego widoczne były dwie największe połoniny pasma Baby Ludowej – Dukonia i Pnewie. Na północy na dalszym planie widoczna była Czarnohora z Popem Iwanem i Smotrecem, a na bliższym królowała Ludowa, górująca nad obniżeniem grzbietu biegnącym ku potężnej Skupowej na północnym wschodzie. Po przejściu na zachodni stok Tarnicy naszym oczom ukazał się ostry Kopilasz oraz kopulaste bliźniacze jakby szczyty Baby Ludowej i Masnego Przysłupu. To przy źródełku pod kapliczką między tymi szczytami rozbiliśmy obóz. Na zachodzie, za doliną Czarnego Czeremoszu widoczne były szczyty środkowej części Gór Czywczyńskich z Czywczynem i Łostuniem. Za nimi majaczyły wierzchołki rumuńskich Gór Marmaroskich. Zmęczeni zasnęlibyśmy kamiennym snem, gdyby nie tnące niemiłosiernie meszki. Zbudziło nas słońce, ale nim zwinęliśmy obóz przeszedł deszcz. Poranna mgła utrudniała orientację, ale przed południem rozpogodziło się zupełnie i zobaczyliśmy naszą planowana trasę przejścia jak na dłoni. Na Połoninie Ozirna przystanęliśmy na posiłek i suszenie zwijanych pośpiesznie rankiem namiotów. Na Ozirnej i sąsiedniej Łukawicy widać jak postępuje proces zarastania połonin. Za kilka lat mogą zniknąć te rozległe widoki, które teraz tak cieszą oczy. Na Łukawicy przy opuszczonej staji bez trudu weszliśmy na drogę grzbietową w kierunku Ludowej wiodącą przez przełęcz Watonarka. Po drodze przecięliśmy mocno rozjeżdżoną drogę – niewiele zostało po austriackiej, strategicznej Drodze Mackensena. Po godzinie dotarliśmy na połoninę Mała Ludowa. Zeszłam do dobrze zagospodarowanej grażdy na łące poniżej. Przebywali w niej letnicy z Kijowa, ale jedna z kobiet pochodziła z tych stron. Odpowiadał im wypoczynek z dala od ludzi ze sporadycznymi wizytami turystów. Mieli wieści, że „wczera prijechali Poliaki na krasnoj maszynie”. Oczywiście chodziło o nasz czerwony bus – wieści nawet na takim pustkowiu szybko się rozchodzą. Po odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Na Wielkiej Ludowej złapał nas deszcz, który szybko przeszedł. Odświeżył powietrze i wymalował na niebie podwójną tęczę. Przejście na Bereźniak pod Skupową trochę nas zmęczyło, bo znacznych zejść i podejść na trasie było kilka. Tę noc chcieliśmy spędzić pod dachem, bo szykowała się zmiana pogody. Wyżej piaskowcowych ostańców znaleźliśmy opuszczoną chatczynę, gdzie część grupy znalazła schronienie. Obok rozbiły się dwa namioty. Chłopcy dostali się na stryszek z sianem. Nasze przewidywania się sprawdziły. Nad ranem w sobotę zaczęło padać. Wobec braku pogody zrezygnowaliśmy z wejścia na Skupową. Pasterskim płajem trawersowaliśmy jej kolejne wierzchołki (przeważnie zalesione). Przed Rosticką spotkaliśmy dwóch chłopaków szukających koni. Upewnili nas co do dalszej drogi i staj na trasie. Koło południa, kiedy zbliżyliśmy się do Krętej, wyraźnie się przejaśniło.Gościny użyczyli nam pasterze oddając do naszej dyspozycji niewielką kołybę, skąd usunęli kocioł do warzenia wurdy, czyli drugiego sera z serwatki. Tu przy ogniu wysuszyliśmy ubranie i przygotowaliśmy sobie posiłek. Tu też zadecydowaliśmy o zejściu od razu do Werchowyny, żeby ostatnią noc, która też zapowiadała się deszczowa, spędzić w cywilizowanych warunkach. Zatrzymaliśmy się w turbazie „Werchowyna”. W niedzielę, w drodze do kraju, przystanęliśmy w „stolicy” Huculszczyzny Kołomyi, by obejrzeć zbiory pisanek nie tylko huculskich, ale prawie z całego świata. Nie brakło wśród nich polskich.
Tekst: Majka Zamorska
Autorzy zdjęć: Marek Grodzki, Teresa Pięta i Majka.