W tym roku kwitnące krokusy zapragnęliśmy oglądać na łąkach Wielkiej Fatry. Z racji prawie 30-osobowej grupy nie mogliśmy skorzystać z malutkiego schroniska pod Borišovem, ale ze znacznie większej Chaty Havranovo w głębi Doliny Bielskiej. Na miejsce dotarliśmy później niż zakładaliśmy z racji „gumy” na autostradzie i korków przed Martinem.
Za to dzięki uprzejmości dyrekcji Parku Narodowego podjechaliśmy pod samo schronisko. Na pierwszy dzień zaplanowaliśmy wejście na najwyższy szczyt turczańskiego grzbietu Wielkiej Fatry – Borišov (1510), znany z obecności krokusów na jego stokach wczesną wiosną. Początkowo podchodziliśmy jesiennym w barwach lasem. Tylko kwitnące lepiężniki i dorodne wawrzynki wilczełyka świadczyły o wiośnie. Na polanie Košariska ujrzeliśmy pierwsze krokusy. Później przez dłuższy czas trawersowaliśmy północne stoki Borišova, gdzie zima nie dała jeszcze za wygraną. Na rozległym siodle między Borišovem a Ploską obok krokusów kwitły również przebiśniegi. W chacie pod Borišovem zatrzymaliśmy się na gorącą herbatę z kanapką. Na szczyt podchodziliśmy stąd bardzo stromo wschodnią granią. Na niebie były zaledwie pojedyncze chmury, więc widoki mieliśmy kapitalne. Na wschodzie i północnym wschodzie turczański i krywański grzbiet Małej Fatry, na północy samotny Wielki Chocz, a na zachodzie nad szczytami liptowskiego grzbietu Wielkiej Fatry i Ploską bieliły się Tatry Zachodnie i Niskie. Na wyciągnięcie ręki były też najwyższe szczyty tzw. Halnej Fatry na południu. Po pamiątkowych fotkach na szczycie schodziliśmy do schroniska Havranovo znaną już trasą. Po gorącym posiłku spędziliśmy miły wieczór w holu na piętrze mając do dyspozycji trzy głębokie fotele, kilka niewygodnych krzesełek i miękki, gruby dywan. W niedzielę wstaliśmy wcześniej, by szczególnym zapaleńcom stworzyć możliwość wejścia na Rakytov (1567) – najwyższy szczyt liptowskiego grzbietu Wielkiej Fatry. Do siodła pod Borišovem dotarliśmy znaną trasą. Ci, którzy planowali dłuższy wariant ruszyli z marszu na Ploską. Reszta mogła sobie pozwolić na relaks w chacie pod Borišovem. Podejście na Ploską było długie, strome i wyczerpujące, więc przystawaliśmy często. Na płaskim jak stół szczycie odpoczęliśmy dłużej siedząc lub leżąc na wyschłej zeszłorocznej trawie, oglądając grób poległego słowackiego powstańca i wypatrując naszych zapaleńców na szczycie Kračkova. Schodząc do przełęczy pod Ploską znów podziwialiśmy pojedyncze szafrany spiskie. Czarny Kamień trawersowaliśmy zalesionym stokiem od zachodu w głębokim śniegu. Wydeptana ścieżka była tak wąska, że co raz noga zjeżdżała z niej, zapadając się po kolano w rozmokłym śniegu. Na rozległej łące Grunia znów odpoczywaliśmy patrząc na trawiaste stoki Kračkova i bardziej skalisty szczyt Rakytova nad nim. Nasza awangarda z pewnością już do niego docierała. Tu widzieliśmy ostatnie kępy krokusów. Niżej zastąpiły je zawilce, żywokosty, pierwiosnki i pięciorniki. Do Liptowskich Revucy schodziliśmy za znakami szlaku czerwonego. Akurat zdążyliśmy się przebrać i dopić napoje w karczmie, kiedy dostaliśmy sygnał, że nasi zeszli do Tepli. Zabraliśmy ich po drodze i ze słońcem dotarliśmy do Chyżnego. Gdy przekroczyliśmy granicę lunęło jak z cebra. Co znaczy mieć szczęście?!
Autorzy zdjęć: Bogusław Gajda, Robert Jarosz, Piotr Sabaj, Magda Skalska, Piotr Tryczyński, Marta Twardak i Majka