Kwintesencja Alp – Taury Niskie
Ostatni weekend lipca przedłużony o dwa wcześniejsze dni spędziliśmy w austriackich Alpach. Czwartkowym rankiem zatrzymaliśmy się w Salzburgu by w ciągu trzech godzin zwiedzić jego zabytkowe centrum. Obok pomnika Mozarta przeszliśmy na Residenzplatz z fontanną, Pałacem Biskupim i wieżą z karylionem. Po obejrzeniu Katedry obok klasztoru św. Piotra i kościoła franciszkanów przeszliśmy pod oryginalne poidło dla koni. Następnie obok kamienicy narodzin Mozarta, Starego Ratusza i przez Stary Rynek udaliśmy się na Kapitelplatz skąd wdrapaliśmy się pod potężne mury twierdzy Hohensalzburg (wjazd kolejką był nie na naszą kieszeń, podobnie jak i wstęp). Po krótkim relaksie w kawiarence wróciliśmy na Residenzplatz akurat w momencie, kiedy 35 odlanych w Antwerpii dzwonów rozpoczęło swój karylionowy koncert. Z Salzburga przejechaliśmy w rejon Schladmingu i płatną drogą szutrową wyjechaliśmy na wysokość 1604m n.p.m. pod schronisko Ursprung Alm. Po przepakowaniu bagaży wyruszyliśmy na 4-dniowe przejście sporego fragmentu Niskich Taurów. W czwartkowe popołudnie mieliśmy podejść w górę do wysoko położonej kotliny z malowniczymi stawami Giglach See, gdzie rozlokowane są dwa schroniska leżące na Zentralalpenweg 702. Po zakwaterowaniu w schronisku Ignaz-Mattis Hütte (1986) wyruszyliśmy na lekko na jeden z pobliskich dwutysięczników. Większą część trasy pokonaliśmy w słońcu, ale z wierzchołka Lungauer Kalk Sp. (2471) musieliśmy się szybciutko ewakuować, bo nadciągnęła burza i na trasie powrotnej deszcz solidnie nas zmoczył. Przy takiej ulewie i silnym wietrze nawet peleryny na niewiele się zdały. W schronisku zastaliśmy międzynarodowe towarzystwo. Byli turyści z Niemiec i para naszych rodaków z Wiednia, z którymi pokonaliśmy większą część pozostałej trasy. Zasypiając przy wtórze deszczu i światłach błyskawic byliśmy pełni obaw co do następnego dnia, ale modlitwy i pobożne życzenia pomogły, bo piątek wstał słoneczny. Po śniadaniu ruszyliśmy głównym szlakiem alpejskim nr 702 w kierunku wschodnim i po dwugodzinnym podejściu osiągnęliśmy Rotmandl Sp. (2453), skąd rozciągał się niesamowity widok na pobliski Dachstein po północnej stronie doliny Anizy (Enns). Po zagotowaniu wody i przygotowaniu posiłku odpoczywaliśmy patrząc na górującego na wschodzie potężnego Hochgollinga (2862) zwanego „Królem Taurów”. Kamienistym stokiem Sauberga zeszliśmy najpierw na przełęcz Krukeck a potem do położonego na wysokości 1872m n.p.m. schroniska Keinprecht Hütte, gdzie planowaliśmy odpocząć dłużej. Wyszło krócej, bo gospodarze uprzedzili nas, że na popołudnie zapowiadane jest załamanie pogody, a do schroniska, gdzie mieliśmy zaklepany nocleg pozostawało jeszcze prawie 3 godziny marszu. Ruszyliśmy więc żwawo w górę, ale nie osiągnęliśmy nawet przełęczy jak zaczęło mżyć i musieliśmy założyć peleryny. Na szczęście deszcz szybko ustał i znów wyszło słońce. Na przełęczy Trockenbrot (2237) syciliśmy oczy bliskim już schroniskiem w dole i odległym na wyciągnięcie ręki Hochgollingiem. Na zejściu przejmujący gwizd uświadomił nam obecność świstaków gdzieś w pobliżu i po chwili ujrzeliśmy je baraszkujące na skalnym głazie. Po dotarciu do schroniska Landawirsee Hütte (1985) okazało się, że pracuje w nim Polak. Radek przyznał, że, choć to jego trzeci sezon, jesteśmy pierwszymi rodakami jakich spotkał. To najsympatyczniejsze miejsce jakie odwiedziliśmy. Obsługa bardzo miła a porcje, jakie serwuje kuchnia przyprawiają o zawrót głowy. Już jedna trzecia naleśnika z musem jabłkowym nasyciła mnie, a pozostawiona reszta zadowoliła kilka panien. Uciążliwy był jedynie brak ciepłej wody. Wieczorem część grupy wybrała się nad pobliskie stawy i wodospad, a największe harpagany zdołały „zaliczyć” jeszcze krzyż na Sam Sp. (2381). Sobotni ranek wstał pochmurny co dobrze nie wróżyło ambitniejszym planom. Ustaliliśmy, że w przypadku deszczu odpuścimy sobie najwyższego Hochgollinga. Do przełęczy Golling (2326) sytuacja nie uległa zmianie. Było pochmurno, ale nie padało. Podchodząc do przełęczy widziałam granatowe chmury nad grzbietem od sąsiedniego Graifenberga i dziwiłam się, że nasze ambitne 7-osobowe czoło rusza od przełęczy w kierunku szczytu. Po dotarciu na przełęcz okazało się, że sytuacja nie jest tak tragiczna jak to wyglądało z podejścia. Po posiłku i odpoczynku wyszło nawet słońce, więc Miłosz i Robert też ruszyli w ślad za grupą. My w cztery dziewczyny zostałyśmy, bojąc się, że wobec zbliżających się kolejnych chmur nie zdołamy swoim dużo wolniejszym tempem dotrzeć na szczyt. Rzeczywiście po kilku minutach prażenia wręcz, słońce znów ukryło się w chmurach i ruszył się wiatr. Nie czekając powrotu reszty zaczęłyśmy zejście do przeciwległej doliny. Po kilkunastu minutach ujrzeliśmy naszych na przełęczy, więc odetchnęłyśmy z ulgą. Zaczęło mżyć i ten deszcz towarzyszył nam aż do znacznie niżej położonego schroniska Golling Hütte (1641m n.p.m.). Tu, podobnie jak i w pierwszym miejscu, było tłoczno z racji bliskości siedzib ludzkich. Do późnych godzin wieczornych rozbrzmiewał też w jadalni akordeon, ale my wcześniej udaliśmy się na spoczynek, bo wcześniej zamierzaliśmy wstać. Wczesnym niedzielnym rankiem, z nisko ścielącymi się mgłami schodziliśmy w dół doliny potoku Steinriesen, by w półtorej godziny osiągnąć parking w Riesachfall. Tu zostawiliśmy duże plecaki w busie i na lekko ruszyliśmy na trasę ścieżki alpejskiej „Wilde Wasser” (Szalona Rzeka). Kanionem przypominającym klimatem wąwozy Słowackiego Raju wspięliśmy się 300m wyżej i osiągnęliśmy kotlinę z malowniczym jeziorem Riesach See. Po półgodzinnym odpoczynku wróciliśmy serpentynami leśnej drogi na parking. Zgodnie z założeniem o 11.00 rozpoczęliśmy powrót do kraju podziwiając wspaniałe alpejskie widoki. Szczególnie urzekły nas wapienne ściany Dachsteinu i dolina Anizy, którą przez dłuższy czas jechaliśmy. Wracaliśmy z mocnym postanowieniem, że w góry tej części Austrii musimy wrócić.
Autorzy zdjęć: Robert Jarosz, Magda Skalska, Basia Szczygieł, Piotr Tryczyński, Renata Turoń, Marta Twardak, Marta Ziobro i Majka