Kelimeny w pogodzie i niepogodzie
W połowie sierpnia tradycyjnie odwiedzamy Karpaty rumuńskie. Tym razem wybór padł na Góry Kelimeńskie. Po całonocnym przejeździe przez Słowację i Węgry rankiem 13 sierpnia dojechaliśmy do Vatra Dornei. Ten kurort nazwany przez Mieczysława Orłowicza „Krynicą Bukowiny” przed I wojna światową rozbrzmiewał wszystkimi językami habsburskiej monarchii. Do dziś zachowało się zabytkowe centrum pełne secesyjnych budowli. W trakcie spaceru obejrzeliśmy odnawiany budynek dawnego kasyna a w parku zdrojowym Staţiune aleję z popiersiami wybitnych twórców kultury rumuńskiej, secesyjną altankę i źródełko Sentinela fantazyjnie obudowane przez Polaka Faustyna Krasuckiego. Potem przez most-deptak na Dorze obok budynku dworca kolejowego przeszliśmy do północnej części miasta by pożywić się tradycyjną ciorbą w jednym z lokali na Lucefarului. Podążając na południe w głąb Gór Kelimeńskich na niebie przybywało chmur. Na trasę przejścia ruszyliśmy z przełęczy Paltiniş (1175) w górę drogą grzbietową za czerwonymi paskami. Las wokół oferował dojrzałe maliny, borówki, agrest i porzeczki alpejskie. Za Bucinişu (1530) osiągnęliśmy górskie łąki z licznymi stanami, stadami owiec, psami pasterskimi i ciobanami. Zniknęły oznakowania szlaku, więc musieliśmy pytać ciobanów i orientować się według mapy. Ostatecznie opatrzność nad nami czuwała, bo późnym popołudniem dotarliśmy do obfitego źródła poniżej przełęczy Voivodesei, czyli tam, gdzie planowaliśmy. Sąsiedztwo lasu zapewniło dostatek drewna na ognisko. Siedząc przy ogniu podziwialiśmy cudownie rozgwieżdżone niebo. Przed snem musieliśmy jeszcze pochować prowiant do namiotów, bo wokół kręciło się kilka pasterskich psów. Piątkowym rankiem weszliśmy na przełęcz i ujrzeliśmy środkową i najwyższą część Kelimenów wraz z odkrywkową kopalnią siarki w dole. Ten industrialny przyczółek w środku dziewiczej przyrody to „zasługa” Nicolae Ceauşescu. Przez kilkanaście lat zamknięta ostatnio znów ożyła. Na południowym zachodzie na szczycie Ratitişa (2021) wzrok przyciągała stacja Meteo na tle najwyższego pasma tych gór z Pietrosulem (2100) na ostatnim planie. Po pamiątkowych fotkach w podgrupach w tamtą stronę ruszyliśmy. Szlak prowadził wąską ścieżką grzbietową w morzu dawno nie przycinanej kosówki i jałowców. Po godzinie ocierania sobie odsłoniętych łydek do krwi dotarliśmy do szerokiej drogi szutrowej prowadzącej tu od strony Toplity daleko na południu. Nią lub szlakiem przez szczyt doszliśmy do stacji Meteo, gdzie zamierzaliśmy uzupełnić zapasy wody. Niestety stacja bazuje wyłącznie na deszczówce, ale serwuje bogaty wybór napojów różnej mocy ze sklepu lub własnej produkcji. Degustowaliśmy je do posiłku, podziwiając widoki i wymieniając wrażenia z polskimi miłośnikami gór, którzy oglądali je z okien samochodów terenowych. Po odpoczynku ruszyliśmy w stronę najwyższych szczytów. W siodle Negoiul uzupełniliśmy zapasy wody w pobliskim źródełku, bo przygrzewało niemiłosiernie, więc i zapotrzebowanie było większe. Podejście na najbliższą kulminację 2049 było strome i odsłonięte. Pokonując 250m przewyższenia w upale spłynęliśmy potem. Na górze sytuacja dynamicznie się zmieniała. Wystarczyło, że kilka minut posiedzieliśmy czekając na wszystkich, a już chmury przesłoniły niebo. Ruszyliśmy ostro, ale burza i tak nas dopadła przed Pietrosulem. Najpierw lunęło deszczem by wkrótce potem sypnąć gradem. Kiedy gdzieś blisko uderzył piorun, a po niebie przetoczył się potężny grzmot wystraszyliśmy się nie na żarty i zeszliśmy w dół zbocza na zachodnią stronę. Kiedy burza oddaliła się na wschód, chyłkiem przemknęliśmy przez szczyt nawet się nie zatrzymując dla fotek. Schodziliśmy na południową stronę śliczną skalną grzędą upstrzoną wychodniami skalnymi i kępami kosówki. W siodle stał kierunkowskaz z oznaczonym zejściem czerwonymi krzyżykami do czerwonych kółek i niebieskich pasków na dole. W 2007 r. go nie było i popędziliśmy dalej, a do czerwonych kółek schodziliśmy na azymut. Jednak kiedy zeszliśmy w dół do stokówki zastaliśmy tam tylko niebieskie paski. Czerwone kółka gdzieś zniknęły. Było późne popołudnie i pora odpowiednia na rozbicie namiotów. Ciut w dole dojrzeliśmy trawiastą polanę. Dopóki mżyło pod osłoną drzew przygotowaliśmy posiłek. Kiedy na niebie rozbłysła tęcza rozbiliśmy obóz. Wieczorem długo siedzieliśmy przy ogniu wspominając miniony dzień tak obfity w wydarzenia. Rankiem ponad dwie godziny straciliśmy na szukanie szlaku tam, gdzie był w 2007r. Okazało się, że go przeznakowano i był 1,5 km w przeciwnym kierunku. Na dojście do rezerwatu „Dwunastu Apostołów” brakłoby dnia, więc zeszliśmy doliną do Gury Haitii. Kiedy schodziliśmy znów przeszła burza, więc dobrze, że w tym czasie nie byliśmy na grzbiecie. Tego dnia planowaliśmy jeszcze przejechać na przełęcz Prislop (1416), żeby zobaczyć przygotowania do Festiwalu folklorystycznego „Hora la Prislop”. Na trasie przejazdu w Vatra Dornei przystanęliśmy na gorący posiłek, a Kamil spektakularną akcją załatwił dla całej grupy prysznic na basenie hotelu „Kalimani”. Droga w kierunku Borşy była w takim stanie, że dotarliśmy na miejsce późno w nocy. Trwały już przygotowania do kiermaszu i droga wokół przełęczy zastawiona była samochodami dostawczymi, a każda piędź ziemi zajęta. Na szczęście miejscowi popi przygarnęli nas w domu pielgrzyma na poddaszu, więc nie musieliśmy szukać miejsca i się rozbijać. Dostaliśmy dwa pokoje z materacami osobno dla pań i panów. W głębokiej konspiracji urządziliśmy cichutką imprezkę w pokoju chłopców. Po śniadaniu opuściliśmy gościnne lokum, załadowaliśmy bagaże do busa i ruszyliśmy na kiermasz. Po zakupie pamiątek i skorzystaniu z licznych grilli wyjechaliśmy wcześniej, bo festiwal ruszał dopiero w południe. Na trasie powrotu przystanęliśmy w Sapancie, by zerknąć na jedną z ciekawszych atrakcji regionu Maramuresz – „Wesoły cmentarz”. Przejeżdżając przez Węgry widzieliśmy skutki katastrofalnej suszy – łany kukurydzy zamienionej w morze suchych badyli.
Autorzy zdjęć: Gocha Jachym, Ewka Łukaszewska, Wojtek Przyłucki, Monika Rząsa, Ryszard Sitarski i Majka