Najdłuższy weekend czerwca spędziliśmy na najpiękniejszej połoninie ukraińskich Karpat. Zamierzaliśmy ją przejść z południa na północ. W drodze „przetestowaliśmy” pod kątem przygotowania do Euro’2012 przejście słowacko-ukraińskie w Użgorodzie. Egzamin wypadł zadowalająco, bo staliśmy około pół godziny. W zakarpackim Chuście wdrapaliśmy się na 170-metrowe wzgórze nad miastem, by obejrzeć ruiny średniowiecznej węgierskiej warowni. Na trasę ruszyliśmy koło południa ze wsi Krasna w dolinie Tereswy, która rozgranicza masyw Świdowca na wschodzie od masywu Połoniny Krasnej po zachodniej stronie. Wychodziliśmy główną drogą grzbietową, która przez wysoko położone przysiółki pełne letnich domostw wyprowadziła nas na grzbiet Uhorskiej. Mimo przewalających się chmur widzieliśmy na zachodzie, za doliną Tereswy, dwa ramiona boczne Świdowca schodzące od Tempy, jedno ku północy do Ust’ Czornej, drugie na południe do Krasnej. Na jednej z ostatnich polan masywu rozbiliśmy namioty na nocleg. Mimo fatalnych prognoz deszcz tego dnia nie pomieszał nam szyków. Owszem było pochmurno, przetaczały się mgły, ale drobny kapuśniaczek tylko na chwilę zapędził nas pod dach niewielkiej, otwartej dla strudzonego wędrowca, chatyny. W nocy padało, ale my, utrudzeni całonocną jazdą i podejściem, zasnęliśmy kamiennym snem jeszcze przed zapadnięciem zmroku. Ranek wstał mglisty, ale lekki wiatr dobrze wróżył. Nakarmiliśmy psa, który zjawił się znikąd przed nocą i spał zwinięty w kłębek na rozerwanej na strzępy gąbce kąpielowej Basi. Towarzyszył nam zresztą przez większą część drugiego dnia. Mgła utrudniała widoczność przed południem. Za Małą Klimową weszliśmy na czerwony szlak prowadzący z Ust’ Czornej do Kołoczawy. Zostawiliśmy za sobą ponad 10 km, przed sobą mieliśmy ich jeszcze ponad 30. Widać, że w znakowaniu szlaków Zakarpacia pomagają Ukraińcom nasi południowi sąsiedzi, bo słupki mają wygląd tych, jakie spotkać można w górach Czech i Słowacji. Za Małą Klimową wyraźnie pojaśniało i rozpogodziło się na dobre. Poszerzył się też wyraźnie grzbiet pasma. W dolnej części połoniny, przy ścianie lasu widać było szałasy pasterskie a tu i ówdzie pasły się stada owiec, krów i koni. Na niskiej zalesionej przełęczy między Klimową a Różą spotkaliśmy pasterzy przy szałasie. „Nasz” pies zdecydował się tu zostać. Obok pasło się kilka koni. Podejście na Różę dało nam się we znaki, poza tym pora była popołudniowa, więc zaczęliśmy się rozglądać za dobrym miejscem na kolejny obóz. Spotkaliśmy też samotnego Ukraińca, który przed zgiełkiem Euro uciekł z Kijowa i podążał do rodzinnej grażdy w górach. Zapraszał na nocleg i mamił telewizorem napędzanym generatorem, co przed meczem otwarcia naszej reprezentacji mogło skusić, ale jak zobaczyliśmy kropeczkę na polanie bocznego grzbietu schodzącego z Róży na zachód, od razu otrzeźwieliśmy. Dogodne miejsce na rozbicie namiotów znaleźliśmy na przełęczy przed Gropą, nazywaną na ukraińsko-czeskich mapach Syhl’anskim, najwyższą w paśmie – 1564m n.p.m. Źródło biło na jej południowo-wschodnim stoku i wiódł do niego wydeptany trawers. Wkrótce zaczęły napływać pierwsze sms-y o poczynaniach naszych „orłów” w boju z Grekami. Wszyscy odebraliśmy wieść o strzelonej bramce Lewandowskiego, za to o wyrównaniu nikt nam już nie doniósł. Cóż, dobre wieści roznoszą się lotem błyskawicy, złe – tempem żółwia. Wieczorem sfotografowaliśmy zachód słońca. Nad ranem trochę popadało, ale o wschodzie słońca zaczęło się wypogadzać. Obóz budził się do życia. Po kolei zajmowaliśmy „łazienkę” przy źródle, szykowali posiłek, a Marek suszył zalane w namiocie rzeczy. Przed wymarszem dotarł do nas chłopak z szałasu pod Różą szukający koni, ale niewiele mogliśmy mu pomóc. W trakcie podejścia na Gropę podziwialiśmy na zachodzie, za głęboką doliną Łużanki, potężny wał Menczula, zaliczany do Połoniny Krasnej. Przeszliśmy go jesienią 2008 r. Na szczycie Gropy otworzył się widok na północną część pasma z ramieniem Topasa (1548) odchodzącym od grzbietu w kierunku południowo-zachodnim oraz na potężną Strimbę (1719) z niższym Streminosem w sąsiednich Gorganach. Grzbiet Topasa, charakterystyczny ze względu na stalową wieżę na szczycie, przeszliśmy w 2005 r. Północna część pasma Połoniny Krasnej jest szeroka i rozległa. Grzbiet jest bardziej wyrównany, przełęcze płytsze a poszczególne kulminacje obłe w rysunku. Niesieni euforią weszliśmy dodatkowo na drugi wierzchołek Gropy, który szlak omija. Za cotą 1522 zeszliśmy do siodła, skąd odbijał szlak zielony ku przełęczy Prislop, łączącej Połoninę Krasną z Gorganami na wschodzie. Jeszcze przed wyjazdem ustaliliśmy, że w przypadku dobrej pogody w ostatni dzień weszlibyśmy na Strimbę zamiast planowanego Pikuja, na którym już nie raz byliśmy. Teraz patrzyliśmy na wyniosłą Strimbę i wydłużony Streminos, które były na wyciągnięcie ręki. Część osób zdecydowała się zejść wcześniej do Kołoczawy, by ostatnią noc spędzić w bardziej cywilizowanych warunkach a w niedzielę zrelaksować się spacerem po wsi przed planowanym powrotem. Dla 8 osób Strimba była zbyt nęcąca, a okazja wejścia na nią zbyt oczywista, by z niej nie skorzystać. Było dopiero południe. Patrząc na ukształtowanie terenu za przełęczą obliczyliśmy, że powinniśmy dziś jeszcze podejść pod sam Streminos. Dostrzegliśmy nawet wypłaszczenie powyżej granicy lasu pod samym szczytem, gdzie można by założyć obóz. Zejście do przełęczy nie stanowiło problemu, poza ostatnim odcinkiem, gdzie ścieżka w wąwozie zupełnie zarosła. Droga przez przełęcz z Niemieckiej Mokrej do Kołoczawy, oznakowana na mapach drogowych Ukrainy, stanowi obraz nędzy i rozpaczy. Pozbawiona utwardzonej nawierzchni, jest szerokim pasem rozjeżdżonej gliny, pociętej wyżłobionymi przez spływającą wodę koleinami o głębokości osobowego samochodu. Podejście pod Streminos z początku łagodne i przyjemne wkrótce zamieniło się w wyrypiastą ścianę naszej Cergowej lub Lackowej. Po dwóch godzinach mozolnej wspinaczki osiągnęliśmy górną granicę lasu i rozbiliśmy się w zacisznej kotlinie między dwoma ramionami niższej kulminacji. Po wybornej zupie przygotowanej dla wszystkich przez Alę i Bogdana długo siedzieliśmy przy ognisku pod rozgwieżdżonym niebem. W środku nocy rozszalała się burza. Przez dobrą godzinę natura zafundowała nam spektakl „światła i dźwięku”, który oglądaliśmy odmawiając wszystkie znane nam modlitwy. Mocnych nocnych przeżyć nie przebiły emocje związane z niedzielnym wejściem na Strimbę i długim powrotem do kraju. Zapadły na długo w naszej pamięci. Reszta grupy w sobotę podeszła na Topasa, w nocy z myślą o nas nagrała wideoklip z burzą w górach a w niedzielę odwiedziła uroczy skansen na drugim brzegu Terebli.
Tekst: Majka Zamorska
Zdjęcia: Bogusław Gajda, Marek Grobelny, Marek Grodzki, Jan Fastnacht, Jacek Kalandyk, Teresa Pięta i Majka