W ostatnią sobotę stycznia przy trzaskającym mrozie ruszyliśmy w dolinę Osławy, która stanowi granicę między Bieszczadami a Beskidem Niskim. Zanim dotarliśmy na miejsce mróz zelżał a słońce gwarantowało dobre widoki. W Szczawnem obejrzeliśmy XIX-wieczną drewnianą cerkiew Zaśnięcia Bogurodzicy z płytą zawierającą nazwiska wszystkich dawnych łemkowskich mieszkańców wsi. Na trasę grupa piechurów ruszyła spod pobliskiej stacji paliw, a narciarze przejechali na stok w Karlikowie. „Szwejkowski” czarny szlak wyprowadził nas na grzbiet Rzepedki. Dopóki nie osiągnęliśmy otwartego grzbietu brnęliśmy w głębokim śniegu. Inwersja temperaturowa wpłynęła na lepszą widoczność. Na północy mieliśmy całe pasmo Żurawinki, a z pierwszej kulminacji grzbietu między pobliską Suliłą a pasmem Chryszczatej ujrzeliśmy całe Bieszczady z Łopiennikiem i Borołem na pierwszym planie. Próby czasu nie wytrzymała platforma widokowa w dalszej części grzbietu, ale trudno się temu dziwić skoro już dwa lata temu była w opłakanym stanie. Kiedy dotarliśmy na zachodni kraniec grzbietu z Szerokiego Łanu otworzył się widok na pasmo pogórzy. Jak na dłoni ujrzeliśmy „nasze” góry: Królewską i Suchą. Żeby zobaczyć coś więcej na zachodzie musieliśmy się dostać na najwyższą w tej części Tokarnię (778). Połowa grupy zrezygnowała z tego wyzwania i zeszła do restauracji przy stoku. My gładko uporaliśmy się z zejściem w dolinę Płonki, ale podejście pod Tokarnię zabrało nam więcej czasu, bo zalegało tu znacznie więcej śniegu. Dopiero wyżej trafiliśmy na ubitą skuterami śnieżnymi trasę, więc przejście na zachodnią stronę Tokarni było łatwiejsze. Opłaciło się. Nawet teraz, tuż przed zachodem słońca, zobaczyliśmy daleko na zachodzie zarys Tatr Wysokich i Bielskich. Po tych emocjach nogi dużo szybciej zniosły nas do Karlikowa. Wyjazd umocnił nas w przekonaniu, że zimą też warto wędrować.
Autorzy zdjęć: Krzysztof Szaro i Majka