Zwykle odwiedzaliśmy Słowacki Raj w lipcu i ciągle trafialiśmy na deszczową aurę, więc w tym roku przesunęliśmy wizytę w tym fantastycznym zakątku Słowacji na sierpień. Po trzech tygodniach upałów zapowiadał się kolejny pogodny dzień, kiedy 10 sierpnia ruszaliśmy na południe. Najpierw wjechaliśmy do stolicy Spiszu Spiskiej Nowej Wsi, by obejrzeć jej zabytkowy wrzecionowaty rynek i wejść na najwyższą wieżę kościelną na Słowacji. Kiedy z niemałym trudem wspięliśmy się do komory dzwonów zaczął się ich ogłuszający koncert. Zaczęła mniejsza Concordia od wybicia kwadransów, a po niej godziny obwieścił największy Urban. Młoteczki uruchamia mechanizm zegarowy, a ten jest zwykle niezawodny, więc musieliśmy wysłuchać koncertu do końca. Potem wspięliśmy się jeszcze wyżej, by z czterech balkonów piętra widokowego obejrzeć miasto i okolicę. Niestety bliskie Tatry zakryła mgła. Kiedy na wieżę weszła druga połowa wycieczki, my odbyliśmy spacer po rynku oglądając ratusz, kościół ewangelicko-augsburski, Dom Prowincjonalny i Redutę czyli teatr miejski.
Leśnymi ostępami
Na trasę ruszyliśmy ze wsi Smiżany tuż za miastem. Po kilkuset metrach osiągnęliśmy brzeg Hornadu. Do przejścia mieliśmy 16-kilometrowy przełomowy odcinek rzeki aż do osady Podlesok na zachodnim krańcu. Trasa biegła lasem tym brzegiem Hornadu, który lepiej nadawał się do przejścia, więc na całej trasie musieliśmy kilkanaście razy mostkami przemieszczać się na łatwiejszą do pokonania stronę. Tuż za leśną osadą Cingov w budce pracownika parku kupiliśmy bilety wstępu na teren Parku Narodowego Słowacki Raj. Szliśmy w zasadzie szlakiem niebieskim poza króciutkim odcinkiem szlaku zielonego, który łączył jeden niebieski z drugim o tym samym kolorze. Do krzyżówki szlaków Pod Tomašovskym Vyhl’adom trasa nie przedstawiała żadnych trudności, więc przebyliśmy ją żwawym tempem mimo upału, który tylko nieznacznie łagodził cień drzew. Teraz mieliśmy wkroczyć na drugi, trudniejszy odcinek przełomu zwany Chodnikiem Hornej Slużby, bo to słowacki GOPR go opracował i wykonał.
Skałami tuż nad rzeką
Przysiedliśmy na zwalonych pniach i posililiśmy się przed czekającym nas wyzwaniem. Zaraz też teren stał się bardziej skalisty, skały podeszły bliżej rzeki a na trasie pojawiły się pierwsze łańcuchy i stupaczki. Stupaczki to ażurowe podesty przymocowane do skał, które wraz z łańcuchami umożliwiają pokonanie tych odcinków, kiedy skała tworzy nad wodą pionową ścianę. Ściany te w niektórych miejscach mają kilkaset metrów wysokości. Wobec takich trudności nie dziwi fakt, że po raz pierwszy udało się pokonać cały przełom grupie śmiałków dopiero w 1906 r. i to w styczniu po zamarzniętej rzece. Chodnik Hornej Slużby został udostępniony w całości dla turystów w 1974 r, i od tego czasu rzesze głodnych wrażeń przemierzają go w jedną i w drugą stronę. My też pokonywaliśmy kolejne ciągi podestów z zachwytem nad potęgą natury. W pięknym słońcu doszliśmy aż do Letanowskiego młyna, gdzie przysiedliśmy po pierwszej dawce emocji. Tu też usłyszeliśmy pierwsze pomruki zbliżającej się burzy na razie odległe i zdające się oddalać.
W ucieczce przed burzą
Bez ociągania ruszyliśmy dalej z większym komfortem, bo słońce przesłoniły chmury i było chłodniej. Jednak deszcz nas nie ominął. Ignorowaliśmy pierwsze krople i drobny kapuśniaczek, ale gdy przy coraz głośniejszych pomrukach niebios deszczyk zgęstniał i zaczął moczyć, musieliśmy dać za wygraną i nałożyć peleryny. W pelerynach trudniej się szło po stupaczkach i trzeba było uważać na śliskie podłoże, ale szczęśliwie dobrnęliśmy do Gardła Hornadu, czyli końca trudności. Przestało padać i mogliśmy zrobić bilans zysków i strat. Po stronie aktywów na pewno satysfakcja z pokonania trasy w trudniejszych warunkach, a po drugiej – ubabrane błockiem ubranie i buty, które trudno będzie doprowadzić do dawnego wyglądu. Po odwiedzeniu bufetu i bliższym zapoznaniu się z czosnkową, kremem brokułowym czy „wyprażenym syrem” wracaliśmy wspominając niedawne wyczyny.
Tekst: Majka Zamorska
Autorzy zdjęć: Sylwester Augustyn, Elżbieta Bożek, Krystyna Kuśnierz, Edyta Pitucha i Majka