Czarnohora w różanecznikach – wyjazd na Ukrainę
Najdłuższy weekend czerwca spędziliśmy na Ukrainie – Czarnohora. Sytuacja na północnym wschodzie kraju była napięta, ale na zachodzie życie toczyło się spokojnie. Po całonocnej jeździe dotarliśmy rankiem do Worochty. Pod ośrodkiem „Karpaty” przepakowaliśmy bagaże i ruszyliśmy w górę między domami przysiółka Hryculiwka. Domostwa otaczały łąki z mnóstwem kwiatów: jastrunów , pełników i zerw kulistych. Słońce mocno dogrzewało, więc z radością wchodziliśmy w leśny cień. Przy okazji znaleźliśmy się na niebieskim szlaku z Worochty do Zaroślaka przez Kukul, więc na najwyżej położony tego dnia punkt mieliśmy wejść znakowaną drogą. Po długotrwałym trawersie Kiczery osiągnęliśmy przełęcz Pereslip (1133) i rozpoczęliśmy ostrzejsze podejście na Połoninę Łabieską. Pod krzyżem zatrzymaliśmy się na dłużej, jedząc i chłonąc widoki na pobliskie Gorgany. Przed oczami mieliśmy Chomiaka z Jawornikiem Gorganem nieco głębiej oraz na lewo od nich Syniaka z Małym Gorganem i potężną Doboszankę. Po chwili musieliśmy się zbierać, bo krowy i konie z całej połoniny otoczyły nas kołem i Jacek miał pełne ręce roboty żeby utrzymać je na jako taki dystans. Obok samotnej staji wyszliśmy na grzbiet Kukula, skąd ujrzeliśmy dwa najwyższe szczyty północnej Czarnohory: Howerlę(2061) i Pietrosa (2020). Było wczesne popołudnie, więc zdecydowaliśmy, że podejdziemy w kierunku Wielkiej Koźmieskiej i rozbijemy się na jednej z dwóch przełęczy w Krywych Hegach. Na Howerlę zamierzaliśmy wejść wzdłuż dawnej granicy polsko-czechosłowackiej. Na grzbiecie Kukula i niżej w lesie natrafiliśmy na pierwsze słupki dawnej granicy. Szliśmy ścieżką wzdłuż okopów otoczonych gęstymi zasiekami z drutu kolczastego. Koło słupka nr 10 trafiliśmy na szlak zielony schodzący z Kukula do Koźmieszczyka, ale my nadal schodziliśmy wzdłuż dawnej granicy do przełęczy. Na ścieżce pojawiało się coraz więcej zwalonych drzew, które trzeba było obchodzić bądź przekraczać. Przełęcz 1148 i stok kulminacji 1299 okazał się jednym wielkim wiatrołomem. Trzymaliśmy się wydeptanej ścieżki, ale ta trawersowała stok Dołhego Grunia aż w końcu zaniknęła w kolejnym wiatrołomie. Musieliśmy zmienić trasę dojścia na Howerlę, bo przez Wielką Koźmieską było to niemożliwe. W grę wchodziły warianty przez Zaroślak lub Koźmieszczyk, ale było popołudnie, byliśmy zmęczeni i należało się rozbić. Zeszliśmy na wysoką skarpę potoku Foresek, gdzie było dość miejsca, ale Mirek z Grzegorzem znaleźli ciut niżej po drugiej stronie potoku ładną łąkę przy rozwalającej się letniarce. Rozbiliśmy się wśród kwitnących łubinów. Po kąpieli w potoku i kolacji rozpaliliśmy ognisko, żeby się zrelaksować przed nocą. Po śniadaniu zwinęliśmy obóz i ruszyliśmy w dół, dochodząc wkrótce do zielonego szlaku i do Koźmieszczyka. Stąd żółty szlak wyprowadzał nas w kilka godzin przez Połoninę Gropę na Howerlę. Przerażało nas taszczenie ciężkich plecaków na sam szczyt, więc wybraliśmy wariant przez Przełęcz Kakaradza na Peremyczkę i dalej lekko na Howerlę. Właściciel sklepu i samochodu terenowego podwiózł nas 4 km w głąb doliny potoku Łazeszczyna i serpentynami wspięliśmy się na Kakaradzę pod Pietrosem. To był dobry wybór, bo kiedy dotarliśmy do ośrodka edukacyjnego na Peremyczce, rozpadało się na dobre. Za 20 hrywien nabyliśmy prawo do pryczy z materacem pod dachem. Chwilę później dotarła duża grupa Ukraińców, którzy zajęli podłogę na parterze za 15 hrywien. Było wczesne popołudnie i czekaliśmy na poprawę pogody, ale ciągle mżyło i utrzymywała się mgła. Mimo to dwie osoby zdecydowały się podejść na najwyższy szczyt Ukrainy. Wrócili po niespełna trzech godzinach donosząc, że w wyższych partiach kwitną różaneczniki, ale mgła przesłoniła całe widoki. Kolejną możliwość wejścia na Howerlę mieliśmy sobotnim rankiem, ale zalegająca mgła odstraszyła większość. Tym razem zdecydowała się czwórka, ale znów mgła pokrzyżowała szyki i przesłoniła wszystko. Po ich powrocie spakowaliśmy się i ruszyliśmy w kierunku Pietrosa. Przejaśniło się i zaświeciło słońce, ale od północnego zachodu wiał zimny wiatr. Na podejściu nie przeszkadzał, ale na szczycie przewiewał do szpiku kości. Rododendronów niżej było niewiele, ale powyżej 1800m n.p.m. stoki zaróżowiły się. Spotykaliśmy też goryczki wiosenne, pełniki, zawilce narcyzowe, przeloty pospolite i dzwonki alpejskie. Ze szczytu zmykaliśmy, bo znad Świdowca przywiało granatową chmurę, z której sypnęło coś na kształt śniegu. Ciut niżej wróciło słońce, a my szliśmy grzbietem Hrobów i Połoniną Hermanieską w powodzi różaneczników. Patrzyliśmy też na widoczny na wschodzie główny grzbiet Czarnohory od Howerli do Popa Iwana oraz Góry Marmaroskie na południu. Na przełęczy pod Szeszulem na skraju Połoniny Szumnieskiej sfotografowaliśmy się z Pietrosem i Howerlą w tle i rozpoczęliśmy zejście w kierunku Kwasów. Na połoninę Menczul Kwasowski, gdzie planowaliśmy zanocować, dotarliśmy wczesnym popołudniem. Na rozbijanie się było trochę za wcześnie, do Kwasów pozostało 7 km, a od Bliźnicy ciągnęły potężne zwały chmur. Schodziliśmy trochę lasem, trochę przebogatymi florystycznie łąkami, w których pełno było storczyków: kukułek, gółek wonnych i gółek długoostrogowych, pełników, arnik i pszeńców. Przed samą wsią dopadła nas ulewa. Przeczekiwaliśmy ją w sklepie delektując się piwem lwowskim. W gospodarstwie Anny Szuszman, gdzie spał kierowca, skorzystaliśmy z prysznica i zjedliśmy kolację. Wszyscy optowali za nocnym, wcześniejszym powrotem do domu, żeby przed kolejnym tygodniem pracy, lepiej wypocząć.
Autorzy zdjęć: Magda Skalska, Mirek Sochacki, Paweł Telega, Piotr Tryczyński i Majka