21 lipca w deszczu ruszyliśmy na spotkanie z kolejnym wąwozem Słowackiego Raju. Tym razem wybraliśmy Sokolą dolinę, położoną w głębi masywu, z największym 70-metrowym Wodospadem Welonowym. Po drodze przystanęliśmy w Kieżmarku, by obejrzeć zbiory muzealne zgromadzone w zamku Thökölych. Fascynujące jest to, że, aby zapoznać się z całą ekspozycją, trzeba przemieszczać się różnymi tajemnymi przejściami przez kolejne baszty obronne i galerie strzelnicze. Zamek powstał w XV w, jako zamek miejski, wchodzący w skład systemu obronnego Kieżmarku. Dopiero ród Thökölych nadał mu cechy rezydencji renesansowej. Kolejne sale zaznajomiły nas z historią grodu i zamku, rozwojem rzemiosł i aptekarstwa, osiągnięciami kultury i sztuki oraz rozwojem turystyki w Tatrach. Ma też zamek swoją mroczną historię. Olbracht Łaski, pan na Kieżmarku poślubił dla ogromnego majątku Beatę Kościelecką i po jej wyprawie górskiej do Zielonego Stawu Kieżmarskiego w 1565 r. uznał ją za wariatkę i uwięził w baszcie zw. głodową. Po przejechaniu do Spiskich Tomaszowic w pelerynach przeciwdeszczowych ruszyliśmy na trasę, ale tuż po zejściu z półki widokowej nad Hornadem ściągaliśmy je jako zbędne. Po chwili zza chmur wyjrzało nawet słońce i od razu stało się jaśniej i weselej. Zaczęły się też pierwsze atrakcje w postaci drewnianych kładek i pomostów nad jasna wodą Białego Potoku. Po dotarciu do ujścia Sokolej doliny odpoczęliśmy nieco i znacznie uszczuplili prowiant zabrany na drogę. Syci i zadowoleni zagłębiliśmy się w wąwóz. Już po kwadransie po obu stronach otoczyły nas wysokie skalne ściany, a na potoku pojawiły się pierwsze kaskady. Po chwili naszym oczom ukazał się Wodospad Skalny i pierwsza z pionowych drabin, po której weszliśmy na wyższy poziom wąwozu. Wyżej szlak skręcił w boczną dolinę skąd dochodził potężny huk spadającej wody. Po forsownym i stromym podejściu z użyciem łańcuchów ujrzeliśmy Wodospad Welonowy, a tak naprawdę dolną jego część. Rozbryzgująca się na skalnej półce woda spada w dół szerokim welonem. Obok stała pionowa drabina, której wysokość mogła przyprawić o zawrót głowy. Po niej wspięliśmy się na mostek rozpięty między skałami wąwozu. Stąd ujrzeliśmy górną część wodospadu z kolejnym mostkiem zawieszonym nad nim. Droga na niego prowadziła trzema wysokimi drabinami połączonymi ze sobą pomostami ze stupaczek i łańcuchów. Widok na wodospad z góry nie jest atrakcyjny, bo woda spadająca w dół kilkudziesięciometrową kaskadą zlewa się w wąską poziomą linię. Przejście całości Sokolej doliny dało nam taki zastrzyk adrenaliny, że ani się obejrzeliśmy jak pokonaliśmy płaskowyż Glac i monotonne zejście lasem do Podlesoka. Tu na przymierających głodem czekał vypraženy syr lub chociażby frytki zwane tu hranolkami.
Tekst: Majka Zamorska
Autorzy zdjęć: Natalia Brodowska i Majka Zamorska